Przechodzę przez park w Tampere. Robię to dosyć spokojnie jak na moje tutejsze chodzenie.
Od parku, w którym jestem do domu, w którym mieszkam dzieliło mnie zaledwie półtora kilometra. Nie wiem, czy to co tu robię jest pozytywne czy negatywne, lecz wiem, że muszę tu być jak najdłużej, ze względu na fakty mnie dzielące.
Poszłam pod dom. Mieszkałam pomiędzy Helsinkami a Tampere. Do Helsinek dzieli mnie pięćdziesiąt kilometrów, a do Tampere zaledwie dziesięć.
Wyciągnęłam klucze do drzwi i otworzyłam je. Gdy weszłam do dużego, dwupiętrowego domu odłożyłam klucze na pobliską szafkę na buty i zamknęłam drzwi.
Wyczułam kogoś. Weszłam do środka. Cały dom był nowocześnie urządzony. W salonie, który był praktycznie w centrum mieszkania gościła biała sofa, szary stolik i telewizor powieszony na ścianie, po lewej od telewizora buła kuchnia, a po prawej łazienka, a parę metrów za kanapą było wejście do basenu i jacuzzi.
Stanęłam przy sofie. Rozejrzałam się. Lecz nikogo nie widziałam, a wątpię w to, by moja wampirza, jak i czarodziejska intuicja mnie zawiodła.
Jednak nie myliła. Po chwili wyczułam kogoś z tyłu. Z szybkością wampira popchnęłam osobę i przyłożyłam pobliski pręt do gardła tego kogoś.
- Yuna, spokojnie, to ja.
Przypatrzyłam się osobie. Czarnowłosy, niebieskooki chłopak. Jack. Odrzuciłam pręt i pocałowałam go, po czym zeszłam z niego i pomogłam mu wstać.
- Ale mieszkasz w dobrociach. Full wypas.
- Wiadomo - mruknęłam - Jesteś głodny?
- Jasne. Przebyłem tyle kilometrów.. - Zaśmiał się.
Poszłam do kuchni. Wyciągnęłam z srebrnej lodówki dwie paczki krwi i przyniosłam je do salonu, gdzie siedział Jack. podałam mu jedną, a drugą zostawiłam dla siebie. Rozerwałam ją i zaczęłam spijać.
- Masz zamiar wrócić?
- Za dobrze mi tutaj. - zaśmiałam się.
- Twoja córka jest nieznośna. Wygląda na szesnaście lat a rządzi się, jakby była pełnoletnia.
- Ale jest skutek?
- Jakiś jest. Barthelowi też dobrze. Mam go przysłać na zwiady?
- Zgłupiałeś? Tifę możesz, ale nie jego.
- No dobrze. Rozumiem.
Wstał i pokręcił się po domu, pijąc swoją działkę krwi.
- Jest jeszcze coś, Yuna.
- Hm?
- Co będzie z nami?
- Jack.. Już to przerabialiśmy.
Wstałam i podeszłam do Niego. Położyłam rękę na jego ramieniu, przy okazji mącąc jego kołnierzyk od kurtki.
- Wiem. To nie czas na to. ale.. Nie nalegam.
- No właśnie.
- Dobra. jadę. - Pocałował mnie i wyszedł.
Wywróciłam oczami. Wzięłam telefon i wykonałam połączenie.
- Hej... Tak.. Taikatalvi 66. - Rozłączyłam się.
Musiałam to rozegrać po swojemu.
Finlandia - Helsinki / Tampere 29 marca.
- Czy jazda do Finlandii, tysiąc pięćset kilometrów.. Zajmuje cztery dni? Serio ?
- Jechałem na około.
Stanęłam z założonymi rękoma. Gdy ten przysunął się do mnie, by mnie pocałować odsunęłam się.
- No tak, zapomniałem.
- Chciałabym przypomnieć, że nie jesteśmy na "T" od Twoich wybryków.
- Ufasz mi?
- Nie koniecznie, ale chyba tak dając Ci mój adres.
Poszłam i usiadłam na kanapie. Spoglądałam ukradkiem na Niego.
- No to .. Yuna.. Plany na przyszłość?
- Zapaść się pod ziemię przed Tobą. - Wstałam i podeszłam do Niego.
- Chce z tym skończyć.. Chce być lepszy dla Ciebie, Yuna.
- Gdyby Twoje zamiary były choć trochę prawdziwe.. Może bym Ci uwierzyła..
- Yuna.. Kocham Cię.
Podeszłam do Niego bliżej i popatrzyłam mu w oczy. Dotknęłam go i poraziłam prądem tak, że upadł.
Spojrzałam w dół gdzie leżał. Uśmiechnęłam się szyderczo i przeniosłam go do piwnicy.
- No to teraz gramy na moich zasadach..
Pocałowałam go w policzek i wyszłam, zamykając drzwi na zaklęcie, by nie wyszedł.
XXXXXXX
Zeszłam na dół by zobaczyć, czy kolega się zbudził. Nie myliłam się.
Ten powoli czołgał się do wyjścia.
- Gdzie Ci się śpieszy? dzieci Ci się rodzą? - powiedziałam ironicznie.
Podeszłam do Niego i podałam mu woreczek z krwią. Złapał i spił cały. Powoli wstał i przyszedł do mnie.
- Co chcesz?
- Nie udawaj, że nie wiesz. - Oparłam się o ścianę mając skrzyżowane ręce.
- Bo nie wiem. - Podszedł do mnie bardzo blisko, że została między nami mało miejsca. Położył prawą rękę nad moim lewym ramieniem.
- Wiesz dlaczego tu jesteś?
- Nie - mruknął.
Przyłożyłam do jego gardła prawą dłoń. Automatycznie jego oczy zrobiły się czarne.
- Jak przerwać bycie łowcą?
- Musisz przebić mnie i osobę, która jest prawowitym łowcą.
Ściągnęłam rękę. jego oczy wróciły do siebie.
- No no.. Yuna.. Spowiedź..? Opanowałaś to?
- Jak widać ..
Powoli zaczęłam kierować się w stronę wyjścia. Gdy stanęłam na schodku wypowiedziałam tylko "poczekasz trochę" i wyszłam.
- Czemu mnie trzymasz?
- Dowiesz się za niedługo.
Zamknęłam drzwi w tradycyjny sposób - na zaklęcie. By ten w żaden sposób się nie wydostał.
Nawet siłą.
- Nie musiałabym tego robić gdyby nie to, kim jesteś.
- Jak widać ..
Powoli zaczęłam kierować się w stronę wyjścia. Gdy stanęłam na schodku wypowiedziałam tylko "poczekasz trochę" i wyszłam.
- Czemu mnie trzymasz?
- Dowiesz się za niedługo.
Zamknęłam drzwi w tradycyjny sposób - na zaklęcie. By ten w żaden sposób się nie wydostał.
Nawet siłą.
- Nie musiałabym tego robić gdyby nie to, kim jesteś.
XXXXXXX
Siedziałam na kanapie pijąc kawę w białej filiżance oczekując gości.
Wiedziałam, że jeśli sama tego nie rozegram, to samo się nie naprawi, a na Jack'a nie mogę liczyć. Nie w tej chwili.
Po chwili słyszę, jak rozlega się dzwonek do drzwi. Pośpiesznie wstałam i otworzyłam je.
- Jest omamiony na jakieś dziesięć minut. - położył go na podłodze.
- Teraz to zrobić?
- Nie. niech się wybudzi. Jest słaby więc nic Ci nie zrobi..
- Dzięki. Za wszystko.
Westchnęłam cicho. poczułam, jak Thomas zaczyna się przebudzać. Od razu co zrobił to podrapał się po głowie, nie dziwię się. Widocznie środek podziałał ze skutkiem.
- Pozbędziemy się czegoś. - Powiedziałam radośnie.
Gdy Thomas powoli wstał podeszłam do Niego i przebiłam go sztyletem, który odzyskałam po ostatniej niby bitwie.
- Przykro mi, Barthel.
Podbiegłam do Barthela, który stał nie daleko i także go przebiłam. Gdy skończyłam robotę stanęłam wryta jak słup soli.
- Jeszcze raz dzięki za pomoc.
- Zrobić coś z ciałami?
Popatrzyłam na dwa leżące trupy. Cholera. Czemu nie zdecydowałam się na piwnicę? Czemu choć raz trzeźwo nie zaplanowałam?
- Dam sobie radę. Spokojnie. Możesz iść.
Pośpiesznie wyszedł. Coś mi tu śmierdziało.
- Dobra, Yuna. Możesz zaczynać.
Uklękłam przy Barthelu. Zaczęłam sobie przypominać plany na temat całej tej "szopki". Wyciągnęłam z niego sztylet.
Lecz to co się teraz stało przeliczyło moje wszelkie oczekiwania i możliwości. Poczułam z Niego krew. Ludzką krew.
Zamarłam.
- O kurczę. No to mamy problem..
Wstałam i zaczęłam się odsuwać. Wiedziałam czym to grozi.
Czułam, że jak teraz nie skontroluję się to.. Może być po wszystkim.
- Co się stało.. Co Ty.. Czemu Ty się odsuwasz..
- Barthel. Czuje od Ciebie krew ludzką. Mogę Cię wyssać do ostatniej kropli.
Ten wstał. Ledwo co podszedł do mnie, a gdy to zrobił, nadgryzł sobie rękę krzycząc przy tym.
- Cholera. Boli.
- Co Ty..
- Masz to wypić. Jestem teraz neutralny, możesz mi zaufać.
Popatrzyłam na Niego i szybko, nie mogąc wytrzymać z głodu złapałam jego rękę i zaczęłam spijać jego krew, słysząc przy tym jak jęczy.
Wracałam do normy.
- Teraz to zrobić?
- Nie. niech się wybudzi. Jest słaby więc nic Ci nie zrobi..
- Dzięki. Za wszystko.
Westchnęłam cicho. poczułam, jak Thomas zaczyna się przebudzać. Od razu co zrobił to podrapał się po głowie, nie dziwię się. Widocznie środek podziałał ze skutkiem.
- Pozbędziemy się czegoś. - Powiedziałam radośnie.
Gdy Thomas powoli wstał podeszłam do Niego i przebiłam go sztyletem, który odzyskałam po ostatniej niby bitwie.
- Przykro mi, Barthel.
Podbiegłam do Barthela, który stał nie daleko i także go przebiłam. Gdy skończyłam robotę stanęłam wryta jak słup soli.
- Jeszcze raz dzięki za pomoc.
- Zrobić coś z ciałami?
Popatrzyłam na dwa leżące trupy. Cholera. Czemu nie zdecydowałam się na piwnicę? Czemu choć raz trzeźwo nie zaplanowałam?
- Dam sobie radę. Spokojnie. Możesz iść.
Pośpiesznie wyszedł. Coś mi tu śmierdziało.
- Dobra, Yuna. Możesz zaczynać.
Uklękłam przy Barthelu. Zaczęłam sobie przypominać plany na temat całej tej "szopki". Wyciągnęłam z niego sztylet.
Lecz to co się teraz stało przeliczyło moje wszelkie oczekiwania i możliwości. Poczułam z Niego krew. Ludzką krew.
Zamarłam.
- O kurczę. No to mamy problem..
Wstałam i zaczęłam się odsuwać. Wiedziałam czym to grozi.
Czułam, że jak teraz nie skontroluję się to.. Może być po wszystkim.
- Co się stało.. Co Ty.. Czemu Ty się odsuwasz..
- Barthel. Czuje od Ciebie krew ludzką. Mogę Cię wyssać do ostatniej kropli.
Ten wstał. Ledwo co podszedł do mnie, a gdy to zrobił, nadgryzł sobie rękę krzycząc przy tym.
- Cholera. Boli.
- Co Ty..
- Masz to wypić. Jestem teraz neutralny, możesz mi zaufać.
Popatrzyłam na Niego i szybko, nie mogąc wytrzymać z głodu złapałam jego rękę i zaczęłam spijać jego krew, słysząc przy tym jak jęczy.
Wracałam do normy.