niedziela, 27 stycznia 2013

Rozdział 29.

- Przede mną nie uciekniesz.
Słyszałam ciągle ze strony Thomasa.
Biegłam nie wiedząc gdzie, przede mną ciągła droga i drzewa po każdej stronie jezdni. Nie miałam zamiaru się odwracać.
Wiedziałam, że jak to zrobię, to mogę bardzo szybko natrafić na złowrogiego mi mężczyznę.
Nagle na kogoś trafiłam.
Była to blond włosa kobieta, miała niebieskie oczy i białą, balową suknię. Wyglądała na kobietę średniego wieku, nie czułam jednak wobec niej czegoś normalnego. Jakby nie była człowiekiem.
- Pomogę Ci. Wiem co Ci jest i co Ci grozi. Chodź.
Złapała mnie za rękę. Nieufnie pobiegłam za nią. Poprowadziła mnie w stronę pobliskiego lasu.
Nagle ujrzałam małą, ale skromną chatkę. Weszłyśmy do niej. Od razu się rozejrzałam.
Tapeta domu była ciemnozielona, a meble ciemnego brązu. Na podłodze w kręgu były ustawione świece.
- Zdejmę Ci i z Twojego chłopaka klątwę.. Tylko potrzebuję Twojej pomocy.
- Jakiej?
- Pomożesz mi z zaklęciem.. Chodź.
Poszłam do kółka ze świec i usiadłam w nim. Tak samo zrobiła kobieta.
- Eee... Kim Ty jesteś ?
- Jestem Nicole..Czarodziejka, a zarazem spowiedniczka.
- Chwila.. spowiedniczka?
- Tak.. Masz to po mnie..
- Kim Ty.. ? - Zaczęłam się odsuwać.
- Twoją babcią.. dziecko.. Przychodzę Ci na pomoc.. No już .. Dawaj łapki.
Podałam jej ręce. Popatrzyłam na księgę z zaklęciami. Zaczęłam wymawiać razem z nią jakiś mało skomplikowany czar.
Zobaczyłam, jak świece zaczynają płonąć.
- Działa. Wróć do nich.. Życzę Ci szczęścia..
- Dziękuję.
- Aaa... i jeszcze coś .. proszę .. - Zobaczyłam, jak ściąga bransoletkę i mi ją oddaje - Przyda Ci się.. Chroni przed klątwami i tym co złe.
- Dziękuję, babciu.. - Wzięłam ją, nałozyłam i odeszłam.
Radośnie poszłam do domu Jack'a. Przed wejściowymi drzwiami musiałam zaczerpnąć trochę powietrza. Po nie dłuższym czasie otworzyłam drzwi i weszłam.
- Yuna ?! - Usłyszałam Barthela, który po chwili rzucił się na mnie tuląc. Gdy to zrobił poczułam coś dziwnego. Jednak starałam po sobie tego nie poznać.
- Jaka radość.. - Uśmiechnęłam się, wtulając.
- Pozbyłaś się ze mnie klątwy.. Dziękuję.
- Jest Jack ?
- Nie. Gdzieś poszedł.. Hm.. Idziemy do mnie?
Nie do końca przekonana zgodziłam się. Wzięłam Tifę leżącą w sypialni Jack'a.
Spojrzałam na pościel Jack'a. Z tym moje wspomnienia odnośnie jego wróciły.
- Idziesz?
- Jasne..
Wyszłam z Tifą i z Barthelem. Z szybkością wampira przeszliśmy do jego domu. Nie była to jakaś duża odległość, zaledwie czterysta metrów. Co prawda nigdy nie liczyłam ile przechodzę, bynajmniej za czasów bycia człowiekiem. Teraz jest inaczej.
- Uważaj. Może być trup.
- Ok.
Objęłam Tifę i weszłam do domu. Nie wyczułam żadnej krwi lub osoby, która nie żyje.
Poszłam z małą do pokoju, który był zrobiony specjalnie dla niej, gdy ja robiłam śledztwo.
Położyłam ją do łóżeczka, pogładziłam delikatnie jej policzki. Była taka słodka.
Usłyszałam kogoś z tyłu. Odwróciłam się.
Był to Barthel który zaczął mnie całować i obejmować.
- Przepraszam za te przebicia.
- Czemu to robiłeś?
- Thomas mnie zaczarował. Ale już nie będę tego robił. Nie chce.
- Oby tak było.. - Westchnęłam cicho.
Wyszłam z jego domu.
Zauważyłam jednak kogoś przy drodze - Jack'a. Z szybkością wampira podeszłam do niego.
- Cześć Yuno..
- Hej..
- Wiesz o ofierze?
- Hm ? - Popatrzyłam na Niego zdziwiona.
- Barthel to ukrył? jak mi przykro.
- Mów. O co chodzi.
- Składam się w ofierze za Ciebie..

Jack.

Mimo wielkiej niechęci wymówiłem te słowa. Choć nie chciałem.
- Co takiego?! Nie możesz.. 
Widziałem jej smutek w oczach. Zależało jej na mnie. To było widać.
Nie musiałem się nawet zastanawiać nad tym. Poznałem się na niej.
- Yuna. Zależy mi na Tobie. Nie chce byś umarła. w żadnym wypadku.
- Ja też nie chce byś to Ty umarł. Zabierz mnie w tamto miejsce.
- Jak sobie życzysz.. - Wymówiłem, podając jej rękę.
Złapała mnie za nią. Przeszliśmy do miejsca, gdzie miała być złożona ofiara.
Było to miejsce nie typowe. nie miał do niego dostępu żaden śmiertelnik. Jedynie czarownice, wilkołaki, wampiry i inne nadprzyrodzone osoby.
- To tu.. podoba się?
- Widziałam to miejsce.. Skądś je znam..
- A więc to będzie miejsce mojej śmierci.
Poczułem, jak mnie przyciągnęła pod wielkie, grube drzewo. 
- Wypluj to słowo.
- Aleś Ty silna.
- Się wie. - Mruknęła słodko.
Popatrzyłem jej prosto w oczy i pogładziłem jej włosy.
Postanowiłem jednak brnąć do przodu. Zacząłem ją całować.
- Uu... Jaki romans.
Usłyszałem Thomasa. Razem z Yuną przerwaliśmy to, co robiliśmy.
- Czego chcesz?
- Powiadomić Cię o ofierze, Yuno. Ale pewnie o niej wiesz.. Dziś. osiemnasta. Bądź. - Po chwili zniknął.

Yuna

Popatrzyłam z zakłopotaniem na Jack'a. Przytulił mnie do siebie.
- Będzie dobrze.
- I kto to mówi. - zrobiłam kwaśną minę.
- Została jeszcze godzina.
- Dzięki.. odliczasz godziny do śmierci.
- Lepiej zaprowadzę Cię do Barthela.
Zobaczyłam, jak Jack odsuwa się i wychodzi.
- Czemu chcesz się złożyć za mnie w ofierze?
Stanął na chwile. odwrócił się do mnie z niedowierzaniem, że zadaje to pytanie.;
- Znasz na to odpowiedź, Yuno.
Odwrócił się i poszedł dalej. A ja za nim.
Po niespełna czterech minutach znajdowaliśmy się w domu Barthela.
- Yuna wróciła... Yyy... Hej Jack.
- Hej Barthel. o osiemnastej ofiara. idziesz?
- Jasne.
Patrzyłam z przymrużeniem oka na Barthela. Jednak nie wytrzymałam.
Musiałam powiedzieć, co mi leży na sercu.
- Czemu nie mówiłeś o ofierze?
- Chciałem Cię chronić. Yuna.
- No, rzeczywiście. Super ochrona, Barthel.
- Idźmy lepiej. - Usłyszałam Jack'a, który położył rękę na moim ramieniu, po czym opuścił ją i wyszedł.
Ja poszłam za nim, a za mną Barthel. O równo osiemnastej byliśmy tam.
- Ooo.. jesteście.. Możemy zaczynać zabawę..
Spojrzałam na Jack'a, a potem na Barthela.
- No to Yuna.. proszę do mnie.
Nie pewnie poszłam do przodu. Popatrzyłam na Thomasa. Wiedziałam, ze to się ładnie nie skończy.
- Chcesz mnie jako ofiarę, prawda?
- Tak. - Usłyszałam, jak czarownica obok niego wymawia zaklęcie. Zaczęłam płonąć. Lecz nic mi z tego nie było. Miałam bransoletkę ochronną. - Albo nie koniecznie.
- Wiesz.. może wezmę kogoś za Ciebie.. Bo widzę.. Moce mojej wiedźmy na Ciebie nie działają.
Po chwili koło niego pojawił się Barthel.
- Co Ty..
- Barthel jest idealny na ofiarę. W sam raz.
- Nie bierz go.. Już mnie zabij.. - Wypowiedziałam podchodząc do Niego.
- Za późno. - Powiedział wbijając sztylet w klatkę piersiową Barthela.
- Nie! - Wykrzyczałam.
Zaczęłam biegnąć w jego stronę. By go ratować. Jednak umożliwił mi to Jack trzymający mnie tak, bym nie uciekła.
Zaczęłam płakać. Jack wtulił mnie do siebie i pogłaskał po głowie.
- Chodź. Już po wszystkim.
- Nie zostawię go.
- Musisz... Ok.. Zrobię to inaczej.
Poczułam, jak bierze mnie na ręce i zanosi gdzieś.
- Wiem. Też mi smutno. Brat mi umarł. Ale musimy żyć dalej.
Skryłam głowę.
Nie chciałam jego śmierci.
Nie chciałam go tracić.
- Jak na razie będziesz u mnie. Nie powinnaś w tej chwili być sama.
- Pójdę do dziecka.. Nie trzeba..
- Tifę zaraz wezmę.. Ciebie w tym czasie wysyłam tam.
Postawił mnie na nogach przed jego domem. Podał mi klucze i zniknął.
Weszłam do jego domu.
Nie chciało mi się wierzyć w to, co się stało.
Oparłam się o ścianę. Zajęło mi to jakiś czas żeby sobie wszystko poukładać.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że jestem głodna.
Zmierzyłam więc w stronę kuchni Jack'a. Otworzyłam lodówkę.
Zobaczyłam pełno krwi w woreczkach.
Czy to była prawdziwa spiżarka prawdziwego wampira?
- Nie bój się.. Częstuj się..
Spojrzałam na mówiącego - Jack'a.
Wzięłam jeden woreczek, rozerwałam go i zaczęłam pić.
- Wezmę Tifę do pokoju gościnnego. jest tam małe łóżko dla dzieci.
Nie zważając uwagi piłam dalej. Gdy wypiłam całe nie czułam jakiejś specjalnej różnicy. wręcz przeciwnie.
O dziwo było tak samo.
- Co jest..? - Popatrzyłam na Jack'a.
- Byłam głodna.. Wypiłam i.. Nie czuję się za dobrze..
- Wiem co Ci poprawi.. Tylko.. Ufasz mi?
Na te słowa podszedł do mnie bardzo blisko.
- Ufam Ci..
Poczułam jego dotyk. Samo to działało na mnie uspokajająco.
- Na pewno ?
- Tak.
Zaczął mnie całować. Przemieściliśmy się do jego sypialni.

niedziela, 20 stycznia 2013

Rozdział 28.

Stoję ponownie na przystanku. jestem już dwieście kilometrów od domu.
Postanowiłam odczytać SMS'a od Jack'a, który trochę mi już ich wysłał.

" Yuna, Twoi rodzice żyją.
Są u mnie...                                       Jack."

Nie wiem czy to zmyłka, czy prawda. Sama widziałam, że leżą zabici.
Postanowiłam się cofnąć.
Nie mogłam olać takiej rzeczy.

Jack.

- Mówicie, że uciekła ? - Usłyszałem Abbey, która usiadła na blacie Barthela.
- Tak. Niestety nie wiemy gdzie.. Nie czujemy jej tak jak wcześniej. - Wypowiedziałem, siadając na fotelu.
Poczułem, jak Brat Yuny - Wario się budzi. 
- Yy.. Czemu ja się.. zbudziłem..? Przecież nie żyłem..
- Zostałeś przemieniony.. - Syknąłem, po czym wstałem.
Nie mogłem siedzieć z założonymi rękoma. Nie chciałem, by Yunie coś się stało.
Za bardzo ją kochałem, by mi na niej nie zależało.
- Wiem chyba czemu moja córka posunęła się do tego czynu..
- Czemu ? - Popatrzyłem na Abbey.
- Kocha was obydwóch. Chce na jakiś czas uciec bo.. Nie wie co zrobić.. Może nie znam jej dokładnie.. Ale łączą nas więzy i..
- Nie musisz dokańczać.
Oparłem się o ścianę. Patrzyłem ciągle w telefon, czy aby Yuna nie dzwoniła.
- Barthel. Nie wiem jak Yuna osądzi. Ale zraniłeś ją. I to bardzo..
- Abbey.. mogę Cię prosić.. ? - Powiedziałem, kierując się do drzwi. Gdy zobaczyłem, że wampirzyca kieruje się za mną, poszedłem do garażu.
- Skąd wiesz co Yuna czuje?
- Yy.. W końcu to moja córka.. prawda?
- Powiedziałaś to w takim stanie, jakbyś sama to przeżyła.
- Bo przeżyłam. Pasuje ?
- Kogo wybrałaś?
- Damena. Ojca Yuny. To chyba oczywiste.
Spuściłem wzrok.
- Dzięki.
Słyszałem, jak wyszła. Ja też wyszedłem na początek domu.
Popatrzyłem w dal. Nagle dostrzegłem dziwnie znajomą postać.
Czy to.. Yuna ?

Yuna.

Zauważyłam Jack'a. Wiedziałam, że to, co robię jest moim kolejnym krokiem do własnego piekła.
Nie ma nic lepszego.
Gdy wreszcie dojechałam odstawiłam swojego ścigacza - czerwono-czarną Yamahę R1 i podeszłam do Niego.
- Gdzie są?
- W domu..
Usłyszałam jego bezradność w głosie. Westchnęłam i weszłam po schodach do jego domu.
Gdy znajdowałam się już w salonie zauważyłam wszystkich.
- Cześć córciu..
- Hej mamo.. - Powiedziałam, tuląc się do Abbey. Poczułam, jak obejmują Nas jeszcze dwa wampiry.
Zerknęłam na nich - Wario i Damen.
Od kiedy Wario jest Wampirem? kiedy pominęłam ten okres ?
- Gdzie uciekłaś, siostra?
- Musiałam.. Przemyśleć..
Westchnęłam. Oderwałam się od nich i usiadłam na kanapie.
- Gdzie mała ?
- Z Barthelem. Poszedł z nią niedawno do domu..
- To pójdę do Niego.. Chce się widzieć z małą..
Poszłam w stronę wyjścia.
- Idziesz gdzieś?
- Tak. Do Barthela.. Odebrać małą.
- A potem gdzie.. Znowu odejdziesz?
Na jego słowa stanęłam. Odwróciłam się do Niego.
- Nie odjadę.. Już nie teraz..
- Trzymam Cię za słowo..
Uśmiechnęłam się do Niego. Wsiadłam na motocykl i odjechałam.
Zatrzymałam motocykl przed jego domem. Gdy weszłam zamurowało mnie.
Zobaczyłam całujących Barthela z .. Cassie?!
- Nie trudźcie się. Ja tylko po małą.
- Yuna. To nie tak jak myślisz.
Poczułam, jak Cassie znajduję się za mną. Odepchnęłam ją tak, że znalazła się na końcu domu.
Zabrałam małą i wyszłam.
Szybko odjechałam z nią.
Gdy znajdowałam się w domu Jack'a, a jechałam wszystkimi możliwymi skrótami, wbiegłam do jego domu.
Zobaczyłam, że nikogo tam nie ma prócz jego samego.
- Co się stało?
- Barthel mnie zdradził z .. Cassie..
- Tą słynną panią wilkołak ? Uuu... Pojechał po bandzie.
- Że z kim? - Stanęłam przed nim z dzieckiem w ręku.
- Zanieś małą, to Ci opowiem.
Zaniosłam małą do sypialni Jack'a. Położyłam ją na łóżku i wróciłam do Niego.
Usiadłam na kanapie. Czułam, że zanosi się na poważną rozmowę.

Barthel.

- Coś Ty zrobiła. Cassie.
- Nie wiedziała, że masz mnie? Nie fajnie..
- Chciałem z Tobą skończyć. Mam z nią dziecko.. Kocham ją.
- A nie pamiętasz jak było Ci ze mną dobrze? Heh. a jak tam Jack ?
- Z nim jest Yuna.
- No i dobrze. Barthel. Oni są siebie warci.
- Co Ty tam wiesz? - Popatrzyłem na nią z obrzydzeniem.
- Wiesz że jestem wilkołakiem, prawda? A więc.. Mogę w każdym razie Ci coś zrobić.
- Uważaj, bo się przeliczysz.
Podszedłem do Niej, wyszeptałem jej "do zobaczenia nigdy", po czym skręciłem jej kark.
Usiadłem bezradnie na fotelu.
Wiedziałem, że nawaliłem jeszcze gorzej.

Yuna.

Przysłuchiwałam się temu, co Jack mówi.
- Yuna. Zostań dziś u mnie.. nie chcę, by coś Ci się stało.
- Zostanę.. - złapałam go za rękę.
Popatrzyłam na Niego.
Usłyszałam otwierające się drzwi. Popatrzyłam na nie. Stał w nich Barthel.
- Yuna.. proszę Cię.. daj mi wyjaśnić.
- Co Tu  wyjaśniać, bracie? nie uda Ci się..
- To jest rozmowa pomiędzy mną a Yuną, nie wtrącaj się.
Wstałam. Podeszłam do Barthela.
- O czym chcesz rozmawiać.. ?
- Chce Cię przeprosić. To nie to co myślisz..  Mnie z nią nic nie łączy.
- Było widać co innego. Barthelku.
Westchnęłam cicho. Poszłam oprzeć się o ścianę.
- Barthel.. Jack.. Wiem.. Nie powinnam tak postąpić.. Nie powinnam uciekać..
Spojrzałam w podłogę.
- Kocham was obydwóch.. i nie wiem z kim chce być..
Poczułam wyłaniające się łzy. Gdy poczułam, że ktoś chce do mnie podejść, odbiegłam do drzwi.
Gdy je otworzyłam, zobaczyłam w nich Thomasa.
- Witaj Yuno, przychodzę w dobrym momencie ?
- Ktoś Cię tu zapraszał?
- Sam się wprosiłem.
Wszedł do środka. Zamknęłam drzwi.
- Ooo.. czyżby spotkanie kochanków? Jak miło..
- Czego chcesz?
- Nie tak prędko.. Barthel. Jak związek z wilkiem ?
- Nie ma żadnego związku.. Nie jestem z Cassie.
- Ciekawe.. W sumie.. przyszedłem tu tylko po zgubę. Ale chyba zrobię co innego. Doszły mnie słuchy, że Cassie jest umierająca.. prawda,  Barthel?
- Jasne.
Popatrzyłam na Barthela ze zdziwieniem. On za to popatrzył na mnie.
Nie widziałam w nim tego samego, co dawniej.
- Nie wiem czy ktoś wie.. Ale na Barthelu siedzi klątwa. Tak Yuna. Dlatego nie jest taki jak kiedyś. - Podszedł do mnie - I wiesz co ? Nie próbuj go naprawiać.. Niech Cię przebija aż umrzesz.
- Nie przeliczysz się.
Wyciągnęłam z kieszeni sztylet i przebiłam nim Thomasa.
- Musiałam. - Westchnęłam.
- Yuna.. Nie powinnaś tego robić.
- Mnie już nic nie uratuje. - Powiedziałam, kierując się do wyjścia.
Nagle drzwi domu Jack'a się zamknęły. Próbowałam je otworzyć. Nie mogłam.
- Cholera! Co jest ..
- Yuna.. Dobrze, że mnie przebiłaś. Teraz.. Będę Cię nękać. Ściągnęłaś na Siebie klątwę, skarbie. - Usłyszałam szept Thomasa.
Zaczęłam uciekać.
Co się działo ?
Czy ja śnię ?!


Rozdział 27.

Zbudziłam się. Leżał obok mnie czarnowłosy chłopak.
Objęłam i pocałowałam go na powitanie..
- Cześć..
- Cześć Yuno.. Jak pamięć..?
- Zaczynam kojarzyć..
Zaśmiałam się. po chwili wygrzebałam się z łóżka i wstałam. Poczułam krew. Zerknęłam na Jack'a.
- Też czujesz?
- Tak.. Poczekaj.
Wstał. Był jedynie w bokserkach. miał idealnie wyrzeźbione ciało.
Gdy wyszedł zajrzeć pokazał mi, że mogę iść za nim. Okryłam ciało pościelą i poszłam za nim.
- Jack! - Krzyknęłam, odskoczyłam na bok gdy po prawej stronie zobaczyłam trupa.
Z szybkością wampira przeszedł do człowieka, wziął kartkę i mi ją podał.
- Do Ciebie.. Ja idę pozbyć się ciała.
- Ale kto to jest?
Odwrócił ciało, przypatrzyłam się mu. Nie znałam go.
Kiwnęłam głową na nie. Poszłam do jego sypialni i otworzyłam list. Zaczęłam czytać.

" Droga Yuno.
Ten trup to tylko początek tego, co się stanie.
To za sprawę z mocami.                                                                      XYZ. Za niedługo się dowiesz. "

Zamarłam.
O co chodziło nadawcy?
Zobaczyłam nad sobą Jack'a. Podałam mu kartkę.
- Cholera. Kto to ?
- Wątpię, by to był David.
- Chyba wiem kto..
Popatrzyłam na Niego.
- Pamiętasz gościa z wizji? to pewnie on.. - Dopowiedział, siadając obok mnie.
- Ale z tego co mi mówił Barthel.. został zamknięty przez radę.
- Rada nie istnieje.. Paręnaście lat temu została zamknięta.
- Idźmy do Barthela. Może on wie..?
- Zobaczmy..
Ubraliśmy się, ja w czarne spodnie, czerwoną bokserkę i rock'ową kurtkę, a on w to samo, co zawsze.
Przeczesałam włosy i poszliśmy do domu Barthela..
Gdy weszłam zamarłam , poczułam jak łzy zaczęły napływać mi do oczu.
Wszyscy leżeli zabici. Wario, Damen, Abbey, Barthel za to leżał zakrwawiony, trzymając Tifę na rękach.
- O mój boże.. - Usłyszałam Jack'a, który wbiegł do domu wyciągając sztylety ze wszystkich.
Płakałam. Moja rodzina nie żyła.
- Barthel! Coś Ty zrobił.. - Warknęłam podchodząc do Niego.
- To był Thomas. Yuna uciekaj. On Cię znajdzie. - mówił tak, że ledwo go słyszałam.
- Co moja rodzina robi tu martwa?!
- Zabił ich za to, że nie chcieli mówić, gdzie jesteś. Małą ukryłem. Ona żyje..
Popatrzyłam na Jack'a. Nie było mi za wspaniale.
On i tak mnie znalazł.. co by tak to oznaczał trup?
- Yuna .. musimy uciekać.. - Usłyszałam Jack'a który zmierzał do mnie.
- Nie tak prędko. Spieszy wam się ?
Popatrzyłam w drzwi. Stal tam blondyn.
- Kim Ty jesteś.. ?
- Thomas, kochana, Thomas. Zresztą. znasz mnie. To dzięki Tobie zostałem zamknięty.
- Trzeba było nie psuć. - Syknęłam, podchodząc do Thomasa. 
- Co Ty taka odważna?
- Lubię patrzeć śmierci w oczy. - Wypowiedziałam, skręcając mu kark.
Odkopnęłam go patrząc na jego twarz.
- A to za rodzinę - Dopowiedziałam.
- On i tak się zbudzi.
- Chrzanić. Zrobię to w inny sposób.
Wzięłam jego ręce i zaczęłam go ciągnąć do miejsca, gdzie zamknięty był David.
O dziwo, chłopak dalej tam był.
Zamknęłam Thomasa w klatce. przypięłam jego ręce i nogi, by szybko nie uciekł.
Przeszłam pod dom, lecz nie wchodziłam do Niego.
Gdy usłyszałam rozmowę chłopaków stanęłam, podsłuchując ją.
- I jak Yuna? - Usłyszałam Barthela, słychać było, jak wstaje.
- Dobrze. Kocham ją. To już zapewne wiesz.
- Chroń ją. Ja już niestety jej nie odzyskam. Choć bardzo bym chciał. Widać, że Cię kocha.
Na te słowa mnie zamurowało.
Zobaczyłam, jak Barthel wyszedł. Popatrzył na mnie smutnym wzrokiem.
Spuściłam wzrok. Powiedziałam po cichu "chodź".

Barthel.

Poszedłem za Yuną. Nie wiedziałem tylko co chciała..
Wyjaśnienia ? Widać było po niej że nie czuła do mnie tego, co czuła dawno temu.
- Barthel. Postawmy sprawę jasno. Chcesz mnie odzyskać?
- Wiem, że i tak tak się nie stanie. Nie musisz mi dawać nadziei na to.
- Barthel. Ciołku. Czemu raz po raz jak się pojawię chcesz mnie zabić?
- To co ostatnio wyrobiłem nie było zamierzone. Chciałem tylko żebyś pozbyła się więzi z Jack'iem.
Popatrzyłem na nią.
Nie było to dla mnie miłe, że Yuna tak postępowała. Nie chciałem, by taka była. Chciałem, by była taka jak wcześniej.
- Zależy Ci na mnie ?
- Nie wiesz nawet jak bardzo! - złapałem ją w łokciach, patrząc na jej twarz.
- To mi to pokaż.
Popchnąłem ją na drzewo i zacząłem całować. Robiłem to coraz namiętniej.
Nagle przestałem, by poznać zdanie Yuny.
- Barthel.. Zmień się. Mamy dziecko. Ech.. Mnie ściga jakiś koleś.. Jako mój.. Narzeczony.. - Pokazała na pierścionek, po czym dokończyła - Powinieneś mnie chronić, choć bardziej robi to Jack, który kiedyś na mnie polował.
- Wiem.. Strasznie nawaliłem. Powiedz szczerze .. Co jest pomiędzy Tobą a Jack'iem?
- Parę rzeczy.. - Zauważyłem, jak spuściła wzrok.
- Domyśliłem się o co chodzi..
- Znasz tego Thomasa? To ten co mnie mącił ?
- Tak. To ten. Niestety. Wrócił z zdwojoną siłą.
- Pięknie.
Przeszła dwa metry w stronę domu. Nagle zauważyłem jak się do mnie cofa.
Pocałowała mnie delikatnie.
- Dzięki.. Za to że uświadomiłeś mi, co powinnam zrobić.
I zniknęła.
Nie wyczuwałem jej w promieniu kilometra.
- Gdzie Yuna? - Zobaczyłem opartego o dom Jack'a.
- Zniknęła.
- Co Ty bredzisz?
- Chłopie zniknęła. Nie czuje jej!
- No to mamy problem. Ja też jej nie czuję. - Złapał się za głowę.
Spojrzeliśmy na siebie. Gdzie ona jest?

Yuna.

Wsiadłam na swojego ścigacza i odjechałam.
Nie było mi łatwo odjechać. Lecz to było najlepszym wyjściem z sytuacji.
Wiem, nie powinnam uciekać od tego. Muszę przemyśleć.
Z kim ja chce być?
Kocham obydwóch... A nie mogę być z obydwoma jednocześnie.
Zatrzymuję się na przystanku czterdzieści kilometrów od mojego miasta.
Spoglądnęłam na swój telefon. Pięćdziesiąt połączeń nieodebranych od Jack'a i trzydzieści od Barthela.
- Ech.. Przepraszam Was.. - Westchnęłam Cicho i odjechałam w nieznane.
Jechałam tam, gdzie mnie poniesie.
Choć wiedziałam, że prędzej poniesie mnie do siebie, nie mogłam tego zrobić. Nie teraz.
Nie kiedy miałam mętlik w głowie. I to ciężki.
Po godzinie byłam już sto kilometrów od swojego miejsca zamieszkania. Weszłam do baru.
Zasiadłam na krześle, gdy kelner spojrzał na mnie wypowiedziałam "Whiskey poproszę."
Gdy ją dostałam upiłam mały łyk. Popatrzyłam na innych. Szczęśliwe pary siedzące razem.
Nie chciałam na to patrzeć, to był jednak odpowiedni moment, kiedy od tej całej miłości chciało mi się wymiotować. Witam w domu.
Wypiłam wszystko, zapłaciłam i wyszłam na ścigacza..
Serio? Chciałam prowadzić po pijaku?
Zresztą. Co tam jeden kieliszek whiskey.
Wsiadłam na maszynę i odjechałam.


sobota, 19 stycznia 2013

Rozdział 26

Jack.

Gdy Yuna złapała mnie za rękę szybko ją złapałem, by nie spadła.
- Coś Ty jej zrobił?! - Wydarłem się i spojrzałem na innych.
Wszyscy oprócz Barthela mieli łzy w oczach.
Położyłem Yunę na podłodze i wyciągnąłem z niej sztylet.
- Była substancja na tym? - spytałem.
- Tak. Moja krew.
- To możesz być z siebie dumny. Ona nie żyje. dzięki Tobie Barthel.
Zacząłem z nim walczyć.
Usłyszałem jakieś zaklęcie. spojrzałem w stronę Yuny. Siedziała nad nią Abbey - Jej matka.
- Nie. Nic jej nie rób.
- Czemu?
- Jak się sama nie obudzi to ja coś zrobię.
Przywaliłem Barthel'owi tak, że upadł na ziemię.
Poszedłem szybko do Yuny. Nadgryzłem sobie rękę tak, że polała się krew. Przyłożyłem ją do ust Yuny.
- Pij, kochana. - wyszeptałem zasmucony.
Popatrzyłem na innych, którzy zaczęli nachylać się nad Yuną.
Zauważyłem, jak się budzi.
To nie było możliwe. Przecież ona.. Nie żyła..

Yuna.

Otworzyłam oczy.. Zauważyłam nade mną osoby. Nie znałam ich.
- Co ja ty robię i... Kim Wy jesteście?
Popatrzyłam na wszystkich z niewiedzą, a oni na mnie z zdziwieniem.
- Yuna.. nie udawaj.. - Usłyszałam chłopaka który siedział przy małym dziecku.
- Kim wy jesteście .. ?
- Dotknij mojej ręki.. - Popatrzyłam na mówiącego.
Miał czarne włosy i niebieskie oczy. Posłusznie podałam choć nie powinnam.
Nie znam go..
Zaczęłam coś widzieć.
Jego i mnie całujących się, scena łóżkowa.
- Jak to ..?
- Straciłaś pamięć. Jesteś Yuna, prawie dwudziestoletnia wampirzyca..
- Chwila.. Kto? - Syknęłam. popatrzyłam na innych. Poczułam coś dziwnego.
- Ałł. Zraniłem się.
Popatrzyłam na obiekt. - chłopaka siedzącego na sofie. miał ciemne blond włosy. Był dziwnie podobny do mnie.
Zaczęłam czuć głód.
- Weście Waria! Yuna się nie skontroluje!
Gdy Ci poszli z niebywałą szybkością ja zostałam zabrana za dom.
Zabrał mnie chłopak który leżał na podłodze.
- Yuna. przypomnij sobie.. Wiesz kim jestem?
Popatrzyłam na Niego. Złapał mnie w łokciach.
Znów coś widziałam.
Jego, mnie i .. małą dziewczynkę. Taką która leżała na sofie z zranionym chłopakiem.
- Nie wiem.. na prawdę.. nic nie pamiętam..
- Co ja zrobiłem.. Yuna.. Przepraszam..
Przytulił mnie do siebie. Zobaczyłam jak latają małe gwiazdki wokół nas..
- Co to?
- Yuna.. popatrz na to.. - Wziął moją rękę i pokazał pierścionek wyglądający na zaręczynowy. - Byliśmy zaręczeni.. ale nam nie wyszło..
- Byliśmy .. ?
- Teraz nie wiem czy coś z tego jest. Ten w czarnych włosach to Jack. Mój cioteczny brat.. Kocha Cię.
Zobaczyłam powiększające się kryształki które były wokół nas..
- Barthel.. patrz..
Pokazałam na obiekt.. Chwila.. Skąd mi przyszło to imię?
- Yuna.. pamiętasz moje imię.. ?
- Tak jakoś mi się nasunęło..
Lecz jednak coś pamiętałam.. coś musiało mi się przypomnieć.
- Nie widzę nic.. żadnych kryształków.. czekaj.. Abbey!
Po chwili ów osoba była niedaleko nas. 
- Co to za kryształy ?
- Widzisz je? - Wypowiedziałam.
- Tak, Córko.. Widzę je.. jesteśmy czarownicami.. Chwila.. Barthel.. przebiłeś ją tylko swoją krwią?
- Tak..
Gdy to wypowiedział zaczęłam się odsuwać.
Oparłam się o klif, gdyż nie miałam gdzie iść.
- Spokojnie..- Usłyszałam ponownie od niego.
Usłyszałam jak Kobieta coś wymawia.
Przestałam widzieć owe kryształki.
- Yuna.. Pamiętasz mnie ? - Popatrzyłam na nią. podała mi rękę. Poszłam do Niej i ją objęłam.
- Mamo.. - Zaczęłam płakać..
- Barthel.. Jej dusza błądzi.. Teraz pamięta ale co to będzie za jakiś czas..
- Rozumiem ..
- Nie rozumiesz Barthel. Wbiłeś jej nóż w serce. Nie rozumiesz.
Usłyszałam czarnowłosego, spojrzałam na Niego.
- Mogę wyleczyć Yunę z tego.. Tylko dajcie mi ją. - Dodał patrząc na mnie.
- Nie powinienem Ci ufać. I tego nie zrobię. To już wola Yuny.
- Pójdę..
Wyciągnęłam się z ramion kobiety i poszłam do chłopaka.
- Nie masz się czego bać, Yuno.. Złap mnie za rękę to pójdziemy..
Posłusznie to zrobiłam, złapałam go za rękę. Z szybkością wampira poszliśmy pod jakiś dom.
Gdy byliśmy w środku zaprowadził mnie do salonu.
- I co teraz?
- Będziemy sobie przypominać..
Spojrzałam się na Niego. Poczułam jak złapał mnie za ręce.
- Pokażę Ci co się stało zanim Barthel Cię przebił.
Zamknęłam oczy. Widziałam jak wchodzę z nim do domu, w którym się zbudziłam.. I to jak ów człowiek mnie ratuje.
Po tym  jak wszystko obejrzałam otworzyłam oczy.
Coś pamiętałam..
- I jak..?
- Wraca.. - Objęłam go.
- To dobrze..
Przytulił mnie do Siebie.
- Uratowałeś mnie.. Dziękuję..
- Dziwię się, że żyjesz..
- Hm? - Popatrzyłam na Niego.
- Skoro Barthel przebił Cię swoją krwią powinnaś umrzeć. Ale jego celem było zerwanie naszej więzi.
- Domyślam się - Powiedziałam szeptem.
Położyłam głowę na jego ramieniu. Nagle przyszedł mi dziwny pomysł do głowy.
- Jack. Nie mów nikomu z nich, że odzyskuję pamięć. Znów stanę się obiektem do zabicia dla Barthela.
- Chcesz, masz.. Zresztą .. Chce się Tobą nacieszyć, skarbie.
Zaczął mnie całować. Przemieściłam się z nim do sypialni.
Chcę żyć inaczej.
I to jest dla mnie szansą.

czwartek, 17 stycznia 2013

Rozdział 25 cz.2

- Ech..
Nie było to dla mnie normalne, wręcz przeciwnie.
Popatrzyłam na swoją bluzkę. była zakrwawiona.
- Cholera - Warknęłam.
Bez namysłu wstałam i poszłam do domu. Starego domu.
Weszłam do siebie od drzwi balkonowych. Nie miałam przy sobie kluczy.
Gdy byłam już u siebie w pokoju poczułam kogoś.
Spojrzałam się za siebie. Był to Jack.
Osoba która bez śledzenia mnie wiedziała, gdzie dokładnie jestem..
- Co Ty tu..
- Yuna.. Muszę..
Podszedł do mnie i zaczął mnie całować.
Nie odrywałam się.
Nie potrafiłam.
- Chce, żebyś coś wiedziała .. - Dopowiedział, wyciągając jakieś akta.
Były one żółte z napisem "Barthel"
Wzięłam je do ręki.
- Wiem. Jest to mój cioteczny brat.. Ale.. nie chce byś żyła w kłamstwie. Bo..
Spojrzałam na niego. Miał smutny wyraz twarzy.
- Zależy mi na Tobie, Yuna.
- Mi na Tobie też.
Uśmiechnęłam się. Zaczęłam przeglądać kartki papieru.
Aż natrafiłam się na dziwną rzecz. Wydrukowany na kartce sztylet, który miałam wcześniej w dłoni.
Zaczęłam przeszukiwać swoje rzeczy.
- Cholera!
- Hm?
Popatrzyłam na Jack'a z zmieszaną miną.
- Barthel mnie wykiwał. zabrał mi ten sztylet - Pokazałam mu ów rzecz.
- No to mamy problem. on tym sztyletem może Cię nawet zabić.
- Hę?
Usiadłam na biurku spoglądając na Jack'a
- Dotknij mojej ręki. zobaczysz. O ile zobaczysz to, co chce.
Niepewnie to zrobiłam. Wzięłam jego wychyloną już do mnie rękę.
Zobaczyłam coś.
Srebrny sztylet z niebieskim oczkiem. Został zaklęty przez jakąś czarownicę.
Lecz na co został zaklęty nie zobaczyłam.
- I co?
- Nie usłyszałam na co został zaklęty.
- Na wampira z mocami z człowieczeństwa. Zabija po wbiciu.
- Idę go odzyskać.
Wstałam. Energicznym krokiem poszłam do drzwi. Jednak nie wyszłam z nich.
Jack stał przed nimi.
- Nie pójdziesz.. Nie pozwolę Ci..
- Czemu niby?
- Bo Cię kocham i nie chce Twojej śmierci.
Nie dał mi jednak odpowiedzieć. Zaczął mnie ponownie całować. Tym razem dłużej.
Z szybkością wampira przemieścił mnie pod ścianę.
Nie wiem czemu, ale nie umiałam się oderwać. Działał dla mnie jak magnez.
Wtulałam się w Niego dalej całując. Po chwili znaleźliśmy się na łóżku.
Pozbawiłam go koszulki i delikatnie błądziłam po jego ciele.
To co robiliśmy.. Nie miało końca..

Barthel

- Gdzie ona jest?
Na słowa Abbey wzruszyłem ramionami.
- Nie wiem. Jack'a też nie ma.
I wtedy wszystko stało się dla mnie jasne.
Są razem.
Mój cioteczny brat zarywa do mojej narzeczonej? Tylko pytanie.. Gdzie oni są?
- A kim on jest ? - Usłyszałem, spojrzałem w stronę mówiącego - Waria.
- Moim.. ciotecznym bratem.
- Aha.. To ciekawie..
- Pomożemy przerwać więź. Dla Ciebie i Tify. - Usłyszałem Damena stojącego za mną.
- Dziękuję.
- Lecz będzie problem jak się nie uda..
Odwróciłem się do Niego
- Czemu niby ? Jest taka możliwość?
- Przebij ją. Wtedy jej więź może się zneutralizować.
- Damen! Jak ją przebije ona może umrzeć!
- Czemu ?
Popatrzyłem to na nią, to na niego. To było co najmniej dziwne.
- Barthel jest z nią odgórnie związany. Jak ją przebije może się to źle skończyć.
- No to mamy problem.. - westchnąłem.
Skąd Abbey mogła to wiedzieć?

Yuna.

Leżałam na łóżku. Obok mnie był Jack. Objął mnie.
- Yuna. Chce Cię chronić. i będę to robić póki nie umrę.
- Nie mów tak.
Podniosłam się i spuściłam wzrok.
Dopiero teraz zaczęłam odzyskiwać podświadomość.
Co ja zrobiłam?
- Yuna..?
Nie odpowiedziałam.
- Idę do Barthela. Idziesz ze mną?
- Nie puszczę Cię samej. Idę.
Ubrałam się. On zrobił to samo.
Po trzech minutach byliśmy u Barthela. Za sprawą szybkiego, wampirzego przejścia.
Weszłam razem z Jack'iem do domu owego człowieka.
Popatrzyłam na wszystkich. i na ich smutne twarze.
- Coś się stało?
Popatrzyłam na Barthela. Stał z czymś w ręce.
- Przepraszam, Yuna.
Poczułam przebicie.
Zaczęłam tracić energię, złapałam szybko za rękę Jack'a.
Straciłam przytomność.

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Rozdział 25 cz.1

Usiadłam z Jackiem na pagórku.
Objął mnie delikatnie.
Coś mnie do Niego ciągnęło.. coś ... Dziwnego.
- Wiem, nie mam z Barthelem szans. Jest taki dobry, a ja jestem ten zły.
- Nie do końca taki dobry.
- Coś się stało?
Czułam jego wzrok na mnie. Przełknęłam ślinę.
- Okłamywał mnie.
- Ołł.. Przykre.. ale on taki jest.. znam go 156 lat więc wiem..
- A jak jest z Tobą?
Popatrzyłam na Niego. Przyjrzałam mu się dokładnie.
Miał czarne włosy, niebieskiego koloru oczy, czarną skórzaną kurtkę i czarne spodnie.
- Ze mną? lepiej nie pytać..
Uśmiechnęłam się delikatnie..
- Aaa... Yuna.. Wiesz że to ja Cię przebiłem i uratowałem ?
- Tak..
- Jesteś uratowana moją krwią..
- Jak to ..? i z Czym to się wiąże? - Spytałam zdziwiona.
- Niestety z czymś przykrym.. I to chyba już się dzieje..
- Co takiego?
- Więź. - Usłyszałam Damena.
Popatrzyłam na Niego. Stał z skrzyżowanymi rękoma.
- To nie możliwe.. Przecież to samo mogę mieć z Barthelem.
- Tak. ale Barthel w końcu za wampira nie dał Ci krwi. a Jack tak. Reszta o tym nie wie, Yuna.. - Podszedł do mnie i mnie objął.
- Tak .. Tato?
- Musisz zadecydować..
Puścił mnie. po chwili już go nie było.
- Nie będę Ci mówił co masz robić. jak będziesz chciała to wybierzesz.. jak będziesz chciała.
- Dzięki.
Po chwili jego też nie było.
Wyczułam to.
Zostałam sama..
Kopnęłam w pień drzewa tak, że się rozłamało.
- Cholera.
Zakryłam rękoma twarz. Poczułam kogoś z tyłu.
- Co się stało?
Usłyszałam Barthela. Poszłam w jego stronę.
Objął mnie.
- Mówili Ci?
- Domyśliłem się. Po waszym wyjściu..
Zdjęłam dłonie i popatrzyłam na Niego, a On na Mnie.
- Barthel.. Ja..
- Rozumiem. Więź odebrała Ci mózg i chcesz iść do Niego. Rozumiem.
- Nic nie odebrała..
- Bzdety..
Puścił mnie i przeszedł dwa metry ode mnie.
- Ja Kocham Ciebie Barthel!
Wykrzyczałam ze łzami w oczach.
Popatrzył na mnie. Podszedł do mnie i zaczął mnie całować.
Wtuliłam się. Oparłam go o drzewo dalej całując.
Mruknęłam słodko.
- Yuna.. Ja Ciebie Też kocham..
Uśmiechnął się do mnie.
- Z kim jest Mała?
- Z Twoimi rodzicami.. Mamy trochę czasu dla siebie..
Uśmiechnęłam się.
- Przepraszam za wszystko..
- Ok.. Nic się w sumie nie stało..
Spuściłam wzrok.
Stało się.
Całowałam się z jego bratem ciotecznym. Świetnie.
Teraz będzie zjadać mnie poczucie winy.
Nie było to ważne dla mnie, choć wydawało się inaczej.
Zaczęłam go nadal całować. Odwzajemniał moje pocałunki.
Mruczałam słodko.
- Dzięki, że mi wybaczyłaś..
- No już.. Już..
Zatkałam mu dłonią buzię, by choć na chwilę przestał mnie przepraszać.
By choć na chwile była cisza.
- Cichutko, Barthel, cichutko.
Uśmiechnęłam się. Wolałam to niż się smucić z powodu tego co zrobiłam w stosunku do.. W sumie nawet wszystkich.
- Ooo... Barthel i Yuna.. Szkoda, że mnie nie wybierzesz. Ale żeby nie było, Yuna. Barthel Cię zniszczy.. zobaczysz..
Popatrzyłam na mówiącą osobę.
To był Jack, który po chwili zniknął.
Nie rozumiałam, co się działo.
Zaczęłam wierzyć bardziej Jack'owi niż Barthel'owi.
To już na prawdę było dziwne.
Nawet.. bardzo dziwne.
Musiałam z tego wybrnąć. Nie wiedziałam jednak jak.
Nie było to dla mnie fajne, ani w porządku.
Z szybkością wampira poszłam do parku w miejsce, gdzie nikogo nie było.
- "Co ja mam zrobić.." - pomyślałam ..
Usiadłam bezradnie.. zaczęłam myśleć...

czwartek, 10 stycznia 2013

Rozdział 24.

Postawiłam sobie drewniane krzesło przed Barthelem.
Było ciemno.
Dalej siedział w dość ostrym wgnieceniu.
Miałam dużo czasu .. Nie było to dla mnie różnicą ile będę czekała na choć trochę pojemniejsze wyjaśnienia w tej sprawie.
- Coś jeszcze? - Przerwałam ciszę. Patrzyłam na Niego.
- Nie. Wszystko co potrzebne wiesz.
- Taa. - Syknęłam.
Wstałam i podeszłam do Barthela.
Pogładziłam go delikatnie po zakrwawionej czerwonej koszulce. Wyczuwałam krew.
Po chwili jednak go wyciągnęłam.
- Robię to podobno z dobroci.
Przybliżyłam się.
- Ale pamiętaj.. jeden zły ruch i.. - Nie dokończyłam.
Popatrzyłam na Davida. Postanowiłam jednak jego też wyciągnąć.
- Ałł. Wreszcie.
- Nie ciesz się aż tak.
Zerknął na mnie, uśmiechnęłam się do Niego dość szyderczo.
- No to David.. Zaczniesz śpiewać? Po co Ci to było?
- Nie powiem.
Poszłam za niego. Zaczęłam muskać opuszkami palców jego szyję.
- Mam powtórzyć ? - Powiedziałam, przybliżając głowę do jego szyi.
- Chciałem być najlepszy. Same Twoje moce są najlepsze. a zwłaszcza ta co była..
- Czyli?
- Byłaś spowiedniczką. Potrafiłaś wyspowiadać nawet osobę ponad naturalną. - Usłyszałam Barthela.
Spojrzałam na Niego. Miał spuszczony wzrok.
- No, no. David. Mamy sprawę. na osobności.
Uśmiechnęłam się. Złapałam go i z szybkością wampira poszliśmy do pobliskiej dziury. Choć tak bym tego nie nazwała.
Zeszłam z nim na dół i otworzyłam kratowe drzwi.
Była to pewna izolatka którą tu kiedyś znalazłam. Wpakowałam go do jednej z 8 innych.
- Co Ty..
- To samo co wcześniej. - Zamknęłam kratowe drzwi na klucz.
Oparłam się o ścianę. Zrobiłam znudzoną minę.
- Yuna. To nic nie da. On będzie milczał jak grób.. poza tym.. wszystko zostało wypowiedziane.
Usłyszałam Barthela.
- Ona i tak się nie dowie. Jest zbyt pusta na to.
Popatrzyłam w stronę rozmówcy.
Wyrwałam zamek. nie musiałam brać klucza.
- Yuna! Nie! - Poczułam jak Barthel mnie łapie. Odepchnęłam go z taką siłą, że znalazł się na ścianie.
- Noo.. Dalej, Yuna. Uaktywnij dar. Zacznij siać mordor.
Złapałam Davida za szyję.
Poczułam coś dziwnego..
- Nie! Yuna..
Nagle..
Ukłucie.
Zemdlałam.

Barthel.

Zauważyłem, jak Jack przebił Yunę a ona upada.
Rzuciłem się na Jacka.
- Coś Ty zrobił?!
- Wiesz co będzie jak spowiedź się ujawni.
- Wiem. Ale nie musiałeś jej zabijać.
- Musiałem.
Gdy to powiedział zauważyłem, jak puszcza mi "oczko"
- Dobra. Wolą Świętej Pamięci tu leżącej Yuny.. Tak w ogóle zawsze ją lubiłem. - Kucnął do niej i ogarnął jej włosy - zamkniemy kolegę. Ja wezmę Yunę a Ty, Barthel, zamknij go. Dobrze?
Wiedziałem, że ma jakiś plan
Jack Wyszedł z Yuną na rękach. ja za to posłusznie zamknąłem Davida.
- Sorry koleś. nie chce uczestniczyć w Twoim chorym planie. nigdy nie chciałem.
Wyszedłem.
Nie widziałem Yuny i Jacka.
Poszedłem do domu. Na kanapie leżała Yuna. Już bez noża. Obok niej był Jack.
- Barthel. Może zanieś Twoje dziecko do rodziców Yuny? Wiesz że jak Yuna za jakiś czas się zbudzi to może stać się coś brzydkiego?
- Emm.. Racja. Zadzwonię po Nich..
W sumie nie musiałem dzwonić.. Byli od razu w domu.
- Aaaaaaaa! Yuna! - Abbey podbiegła z płaczem. - Co jej zrobiliście?!
- To Jack..
Abbey spojrzała gniewnym wzrokiem..
Zaraz Jack zaczął krzyczeć i łapać się za głowę.
- Abbey to nie tak! Yunie ujawniła się spowiedź.
Po chwili przestał. Abbey spojrzała na mnie.
- Co Ty gadasz?! Yuna spowiedniczką ?!
- Tak. Wcześniej miała ten dar ale został zablokowany, teraz poprzez gniew się reaktywował.
- Cholera.. to jednaj Damen miał racje.
- Z czym?
- Jeśli Yuna zażąda porządnego gniewu może nawet zabić. To ta zła strona tej mocy. Ratunkiem może być przebicie nożem z jakąś substancją..
Damen stanął obok Yuny. położył nad nią rękę.
Nagle jej wszystkie rany zaczęły się goić.
Yuna zaczęła odzyskiwać przytomność.

Yuna

Co się stało?
Obejrzałam się.. Gdy zauważyłam koło siebie Jacka zaczęłam się delikatnie oddalać.
- Nie bój się mnie.. Pomagam Ci.
- Ty..? Ty pomagasz?
- Wiecie co.. Wyjdę z Yuną.. Niech się przewietrzy..
Pomógł mi wstać.
Choć nie chciałam z nim iść.
Gdy wyszliśmy zaprowadził mnie może kilometr od domu Barthela. W dość ciemny las.
- Yuna.. Musimy porozmawiać.
- To słucham.
- Uratowałem Cię. nie liczę na nic. Ale.. Ech.
Zauważyłam jak podszedł do mnie. Przybliżył się nieznacznie biorąc moją głowę w swoje dłonie.
- Dlaczego kocham narzeczoną swojego ciotecznego brata?
- S... słucham?!
Poczułam jak zaczął mnie całować.

wtorek, 8 stycznia 2013

Rozdział 23.

Dotknęłam jego ramion. Nie chciałam czekać.
Mogłam w każdej chwili się dowiedzieć co i jak.
Zamknęłam oczy.
- Nie Yuna. Nie.
- Cicho. - Uciszyłam go.
Skupiłam się.
Widziałam wizję.
I zawarte w niej coś, czego nie chciałam widzieć.
On. Współpracujący z człowiekiem który chciał pozbawić mnie mocy.
Nagle wizja się przerwała. Otworzyłam oczy.
Nie było tam Jego.
- No.. Barthelku.. Chodź. Skarbie.
Cisza. o dziwo czułam go bardziej niż wcześniej. Dziwne.
- Nie każ mi dłużej czekać.
Stanęłam patrząc na swoje paznokcie.
Poczułam go z tyłu, Odwróciłam się i szybko go złapałam przenosząc go na ścianę domu, w którą się delikatnie wgniótł.
Od kiedy ja mam tyle siły?
Zauważyłam że trzyma w dłoni jakiś dziwny mały sztylet. Ciekła z niego mała substancja.
- Co.. próbujesz zrobić próbę samobójczą ? - Syknęłam.
- Jestem starszy od Ciebie o jakieś 140 lat i nie umiem Cię zadźgać a Ty w tym czasie przywarłaś mnie do ściany?
- Patrz jaka magia, no nie? - Uśmiechnęłam się i ogarnęłam napływające pod oczy włosy.
- Niech tylko Cię trafię.
- Nie tak prędko, kochanie. - Przywarłam go mocniej. Ten automatycznie jęknął z bólu.
- Ałł.. Pamiętaj że w każdej chwili mogę Ci coś zrobić.
- To czemu nadal tego nie robisz, co? - Uśmiechnęłam się słodko.
Pogładziłam go delikatnie po czerwonej koszulce.
- No to.. Będziesz śpiewał jak ptaszek czy mam sama wyciągnąć to od Ciebie? - dodałam.
- Nie za darmo.
Szybkością wampira zabrałam mu sztylet który trzymał. i delikatnie zaczęłam przybliżać go w miejsce jego serca.
- Dobra! Powiem. Wszystko powiem.
- To śpiewaj. - Powiedziałam ironicznie.
- Miałem Cię zaczarować by pomóc odebrać Ci moce i przekazać je komuś.
- Komu?
- Mi. - Popatrzyłam się w miejsce, gdzie mówiła dana osoba.
Był to David.
No co jak co ale po nim to się tego nie spodziewałam.
- Ooo. kogo ja widzę. - Wsunęłam Barthela tak, by nie wyszedł i z szybkością wampira zaszłam Davida.
- Cześć - powiedział z przerażeniem w głosie - a więc Barthel żeby Ci utrudnić Cię przemienił? oj nie będzie łatwo.
- Zależy z kim.
Zauważyłam jak Barthel bacznie się przypatruje. Przybliżyłam się do Davida i wsunęłam w jego szyję kły.
Zaczęłam upijać jego krew. Potem puściłam go aż upadł na ziemię.
- Yuna. jakaś ty się zimna zrobiłaś
Spojrzałam na Barthela. przybliżyłam się do Niego.
- Nie musiałabym tego robić, gdyby nie to, że mi nie powiedziałeś.
- No więc .. David chciał posiąść. Tym kimś był David.
Zaśmiałam się. Poczułam jak człowiek o którym była mowa wstaje.
- Leż . Czuję Cię i Twoją krew. Nie radzę bo zrobię to samo tylko że to się może skończyć gorzej.
Kątem oka zauważyłam jak się położył.
- No a więc Barthelu mój. a może nie mój.
Oparłam się o blachę, w którą był on przywarty.
- Opowiadaj. bo za siebie nie ręczę. - dopowiedziałam bawiąc się sztyletem.
- Zapewne Abbey opowiadała Ci jak musieli Cię oddać?
- Tak. I to doskonale.
- Masz najsilniejszą moc na całym świecie.
- I co ?
- Polują na ciebie.
- To nie nowość.
- Ale .. Ja Cię .. Kochałem. Dlatego Cię przemieniłem by nie odebrali Ci mocy.
- Jakiś Ty się dobry zrobił.
- Ty podły .. Dziadzie ! - Usłyszałam jak David wstaje i powoli zmierza do Barthela.
- Kazałam Ci nie wstawać.
- Nie obchodzi mnie to.
Podeszłam do Niego. Znowu go ugryzłam spijając z niego krew.
- Ałłł!
- Mówiłam?
Popchnęłam go na ziemię.
- Będziesz moją kolacją.. Mrr... - dodałam.
- Yuno.. ściągniesz mnie?
- Nie ..
Uśmiechnęłam się słodko.
- Co to za sztylet?
- Zabija i zabiera moce .. Ale dodałem taki składnik że zrodziłabyś się po paru godzinach.
- To świetnie
- Wypuść.
- Nie jęcz bo tego nie zrobię.
Zaczęłam chodzić wokoło.
Podeszłam do Davida i podniosłam go. zrobiłam z nim to samo, co z Barthelem - Przywarłam najmocniej do ściany.
Usłyszałam jego jęki. Zaczął się wysuwać.
- Nie radzę. Bo zrobię zaklęcie żeby żaden z Was nie wyszedł.
- Jesteś podłą su.. - Powiedział osłabiony David. Lecz nie dokończył.
Dałam mu szerokie pole do manewru.
- Dokończ, proszę.
- .. ką..
Popatrzyłam na niego. Zaczęłam mamrotać jakieś zaklęcie. David zaczął krzyczeć.
- Co Ty mu robisz.. Yuna..
Nie odpowiadałam. dokończyłam aż David zemdlał.
- Osłabiłam go. i trochę pomąciłam mu w głowie.
- Dobra jesteś.
- Dzięki.
- To jak? Wy.. - Podeszłam i zakryłam mu buzię.
- Cichutko, skarbie. Teraz ja rozdaję karty. Bój się.
Uśmiechnęłam się szyderczo.
- Będzie dobrze. Nikt nie ucierpi.
Mruknęłam słodko.
Ten styl mi się podoba.
_____________________________________

Od Autorki:
Przepraszam, za nie dodawanie rozdziałów.
Postaram się poprawić.
Chciałam z góry podziękować Natalii (Dżerr - wybacz jak źle), Klaudii (Mroczna) Danieli - Mistchie<3 i wielu, wielu innym osobom które pomagały mi.. no właśnie.. one dobrze wiedzą za co. ;*