niedziela, 10 listopada 2013

(niby) Epilog #1 (18+)


Dzień dobry wszystkim.
Tak, wszystkim.
Dziś (03.11.2013) kiedy to pisze po raz enty uświadomiłam sobie, że muszę coś TU zmienić.
Uświadomiła mnie do tego osoba, która pomimo pisania, że moje rozdziały są świetne.. Po prostu.. Otworzyła mi oczy? Czy te słowa są dobre?
Piszę to z ogromną "wdzięcznością" dla Niej samej i dla siebie - że się zawzięłam.

Czemu Epilog?
Chyba czas skończyć z tym blogiem. Co prawda nie jestem do tego przekonana, ale ja to ja.
Jest to pierwszy epilog, bo jest szansa, że będzie drugi. 


-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Parę lat później - 23 Grudzień 2020r / Gdzieś na Hawajach.


Chłodna woda, która okalała moje ciało, pieściła moją rozgrzaną skórę. Było zbyt gorąco, a zimne muskanie morza orzeźwiało moje zmysły. Kątem oka widziałam, jak Xavan buduje babki z piasku. Przewróciłam oczami.
- Kochanie. Mam sokoli wzrok, nie zapominaj o tym.
- Ależ ja pamiętam.. - Przewróciłam się w jego stronę.
- Za niedługo wracamy - Powiedział, jakby smutny - Może jednak zostaniemy?
- Musimy wracać - Zaczęłam się bawić obrączką, wysuwałam ją i wsuwałam - Niestety.
Położyłam prawą rękę na piasku. Był ciepły. Wzięłam go w dłoń nadal czując, jaki jest gorący.
Usłyszałam dzwonek swojego telefonu, dziwiąc się, że moja komórka złapała tu zasięg. Opadłam powoli, wypuszczając piach z ręki i odbieram.
- Halo?
- Cześć córeczko. Jak tam u was?
- Wszystko dobrze, jutro wracamy. a u Was? Jest Tifa?
- Jest z Barthelem.
- Słucham ? - Nagle wstałam i zabrałam ręcznik, idąc w stronę domku przy plaży. - Chcesz mi powiedzieć że...
- Nie. Ona po prostu chce mieć kontakt z ojcem.
- No, rozumiem - Uśmiechnęłam się z przymusu - Kończę.
Rozłączyłam się szybko, po czym odetchnęłam.
Co mogę o tym sądzić? Nie zabraniałam kontaktu Tify z Barthelem. Trauma z ostatnich dziesięciu lat zazębiała się we mnie.
Kiwnęłam głową na nie. Postanowiłam nie myśleć o tym, co było, tylko o tym co jest. Teraz jestem mężatką i nie powinnam zajmować się swoim starym związkiem.
Wolnym krokiem poszłam w stronę Xavana, a po pokonaniu krótkiego dystansu, usiadłam obok Niego.
- Nie martw się. - Złapał mnie w biodrach i przyciągnął na siebie - Mamy ostatni dzień dla siebie. Uczcijmy go. - Po jego słowach zaczęliśmy się całować.
Czułam dreszcze. Jego dłonie przemierzały drogę po całym moim ciele - głównie plecach. Zatrzymał się przy moim zapięciu od stanika. Trochę zajęło mu jego ściągnięcie.
- Dopilnuję, byś tego nie nosiła. - wyszeptał, wyrzucając górną część stanika gdzieś obok.
Uśmiechnęłam się i spojrzałam na Niego.
Przez ten miesiąc zmieniło się w Xavanie to, że delikatnie się opalił. Pomimo tego, że był wampirem. Dalej miał ten sam kolor oczu i porywającą twarz.
- A ja dopilnuję, byś mnie nie pilnował, kochanie.
Moje spragnione wargi zaczęły szukać jego warg. Gdy po chwili tak się stało, znowu się całowaliśmy.
Namiętnie.
Bez oporów.
Po niespełna minucie, byliśmy już rozebrani. Od stóp do głów.
- Tutaj ? - Wyszeptałam równie rozpalona, co i podniecona.
- Chcesz znowu zmasakrować łóżko? Na tej wyspie i tak jesteśmy sami
- No dobrze. Wierzę Ci, mój mężu.
Xavan położył mnie na swoim ciemnoniebieskim ręczniku, po czym położył się delikatnie na mnie. Między pocałunkami poczułam, jak wchodzi we mnie, a każda komórka mojego ciała krzyczy, aby był jeszcze bliżej. Palce, wbite w plecy, zaczęły zjeżdżać w dół, do jego pośladków, które ścisnęłam, by przyciągnąć go bliżej siebie. Usłyszałam jego cichy jęk, co jedynie bardziej rozpaliło we mnie podniecenie.
Naprężyłam całe ciało, Xavan złapał mnie w nadgarstkach i uniósł je. Całował mnie i jednocześnie wykonywał coraz szybsze pchnięcia.



XXXXXX

24 Grudzień. 

Samolot.
Wracam właśnie do Finlandii - Miejsca, gdzie Za niedługo będą odbywać się święta w rodzinnym gronie. Samo to radowało mnie.
Sprzedałam dom w starej miejscowości. Mieszkanie ze swoim nowym partnerem życiowym w jakże nowym domu jest lepsze, aniżeli użalanie się przy tym ze swoim byłym.
Xavan łapie mnie za rękę, jednocześnie wyrywając z myśli. Patrzę na niego jakby wystraszona.
- Coś się stało? 
- Nie, skarbie. - Uśmiechnęłam się promiennie. - Myślę o tym wszystkim, co się w ostatnim czasie wydarzyło.
Nie odpowiada. Jedynie posyła mi całusa, po którym zadrżałam.
- No to lecimy. - Uśmiechnął się i popatrzył w okno.

Równo o godzinie dwudziestej jesteśmy w Finlandii. Wchodząc do domu przez furtkę napotykam drobne zmiany - na obrzeżach białej chatki są powieszone kolorowe lampki, tak samo jest na oknach. Po bokach domu stoją po dwie choinki z bombkami i światełkami, a ziemia przykryta jest białym puchem.
Wchodzimy do domu, i od razu w oczy rzuca mi się pięknie przyrządzony stół i choinka, stojąca metr od tego.
- Yuna! Xav! Dobrze, że jesteście - Abbey przywitała mnie z uśmiechem.
- Jesteśmy..  Widzę, że zajęliście się domem..
- Następnym razem nie zapieczętuj domu na zaklęcia. Bo Abbey pomimo kluczy natrudziła się, by wejść. - Wykrzyczał z kuchni Damen, na co ja zachichotałam.
Xavan zabrał mi walizkę i zaniósł ją na górę, do naszego pokoju.
Czegoś mi jednak brakowało, a raczej kogoś. Weszłam szybko do kuchni, gdzie Abbey i Damen coś gotowali.
- Jest Tifa?
- Z Barthelem. Przychodzą później.. - Odpowiedział Damen ze spokojem.
- Nie powiem, że mi to nie pasuje, ale w końcu rodzina. - Uśmiechnęłam się od niechcenia i wyszłam z kuchni. Weszłam po schodach na górę i skręciłam do swojego pokoju. Xavan stał przy wielkim lustrze i próbował wiązać szary krawat.
- Kochanie, pomożesz ? - Popatrzył na mnie i uśmiechnął się.
Odpowiadając mu tym samym podeszłam do Niego i związałam mu umiejętnie ozdobny pasek materiału.
- Przebierz się.. Słyszałem, że Twój były też ma tu być.. - Jego uśmiech nagle zmienił się na szyderczy.
- Nawet o tym nie myśl.
Odeszłam od niego i poszłam do wielkiej, ciemnobrązowej szafy. Otworzyłam ją i wyciągnęłam z niej czerwoną sukienkę z paskiem z ćwierkami. Dobrałam do tego czarne szpilki i zaczęłam się przebierać. Rozglądając się zauważyłam, że Xavan zniknął. Wzruszyłam ramionami i ubrałam się.
Gdy zeszłam na dół, Tiva i Barthel już byli. Od razu mój wzrok przeszedł na Niego - Miał teraz drobny zarost, ciemniejsze oczy, bujniejsze włosy.
A Tifa? Ubrana w niebieską sukienkę z różowym paskiem i brązowymi włosami, które falowały wyglądała olśniewająco.
- Mamo. Ale ślicznie wyglądasz.. Prawda Tato? - Popatrzyła na Barthela, a ten jakby się zarumienił.
- Ty także. Siadajcie.. - Uśmiechnęłam się i wskazałam na wolne miejsca przy stole.

Siedzieliśmy w siódemkę przy stole. Wszyscy zajadali świąteczną kolację, tylko nie ja. Może dlatego, że tego nie chciałam.
Wstałam i poszłam do kuchni. Usiadłam na blacie i popatrzyłam przez okno.
Poczułam czyjąś rękę na kolanie. Szybko spojrzałam na nią. To był Barthel.
- Yuna..
- Weź.. Mam męża.
- Chyba musimy coś sobie wyjaśnić..
Miał rację. Zerwałam się szybko i poszłam nad przedpokój. Wzięłam swój płaszcz, po czym wyszłam z Barthelem.
- Wsiadaj do auta. Nie chce mieć Twojego męża jako świadka.
Szybko wsiadłam z przodu, po czym odjechaliśmy.
Całą drogę milczeliśmy, a kiedy w końcu wjechaliśmy w miejscowy las, siedziałam w aucie zmieszana z uczuciami. Popatrzyłam na Barthela, a on na mnie.
- Słucham? O czym chciałeś pogadać?
- O Nas. Widziałem, jak na mnie patrzyłaś.
- Barthel. Mam kogoś.. To nic nie zmieni..
- Nic? - Złapał mnie za kolano, a ja jęknęłam.
- Prowokujesz.. mnie.. - Mówiłam, jąkając się.
- Nie chce tego. Prowokacja i tak nic nie zmieni. Rozumiem, że masz męża. Szkoda tylko, że to nie ja jestem na jego miejscu.
- Barthel..
To był tylko moment. Pocałował mnie delikatnie co spowodowało, że zrobiłam się głodna. Głodna jego.
Przeklinałam się za to w głębi duszy.


---------------------------------------------------------------------------------------------

I jak? Podoba się?

Prosiłabym o pozostawienie komentarzy. 

czwartek, 24 października 2013

Rozdział 7 #2

Widziałam, jak Xavan z przejęciem spija kolejne łyki z paczki z krwią.
Xavan - mój były chłopak, teraz wampir i ...
... Czarodziej.
Przypomniało mi się to kiedy podałam mu woreczek z krwią.
Choć można też uznać, że widziałam to przy dotyku jego dłoni - jak używa magii, jak przyrządza eliksiry.
Ale on i tak pewnie tego nie robił. Na pewno nie wie o tym, co mówić, skoro dopiero został wampirem?
- Co tak stoisz? Proszę, usiądź.
- No dobrze..
Usiadłam na nowym, kobaltowym fotelu obok kanapy. Popatrzyłam na Xavana.
I przypomniały mi się stare lata.

XXXXXX

- Kochanie. Zbierasz się jak mucha w smole.
- Jestem kobietą. - Mówię ubierając fioletową sukienkę i zapinając gorset.
Czemu się tak stroję? Przecież to tylko spotkanie z jego rodzicami.
Kończąc fryzurę - czyli loki wychodzę z łazienki. Gdy Xavan mnie widzi doznaje szoku.
Sama jestem zaskoczona. W tej sukience do kolan, czarnym gorsecie underbust, czarnych butach na obcasie, makijażu, fryzurze wyglądałam olśniewająco.
- Wow.. Yuna.. Ja tu ledwo dobry garnitur znalazłem a Ty... Bomba..
- Mam się dla kogo stroić.. - Uśmiechnęłam się i wzięłam torebkę z szafki.
Po chwili wyszliśmy w stronę miasta. Szłam z Xavanem pod ramię, gdyż tak było mi najwygodniej.
Buty na obcasie jednak miały swój urok.
Gdy doszliśmy do restauracji o nazwie " Mała miejscowa restauracja" Xavan pomógł mi ściągnąć palto, po czym pokazał mi, gdzie siedzą jego rodzice, i po chwili tam ruszyliśmy.
Usiadłam na przeciwko matki Xavana. Widząc, jak przemierza mnie wzrokiem wiedziałam już chyba, co się święci - nie spodobam się jej.
Xavan widząc mój wyraz twarzy złapał mnie za rękę i zaczął rozmowę.
- To jest moja dziewczyna, Yuna.
- Miło nam. - Powiedziała jego matka surowym tonem. -  Ja jestem Ashley, a mój mąż Daniel. Myślę, że mój syn o nas opowiadał? - dokończyła, podając mi rękę.
Kobieta była blondynką. ubrana w czerwoną sukienkę, a mężczyzna miał czarne włosy i tego samego koloru garnitur.
- Tak - Także podałam jej rękę.
- Myślę, że nie jesteś w ciąży, ten gorset musi strasznie upijać - powiedziała ironicznie, po chwili szturchnięta przez swojego męża.
- Ashley. Jak się zachowujesz?
Poczułam się nieswojo. Puściłam rękę Xavana i wyszłam na świeże powietrze.
O co jego matce chodziło? Z czym jej nie pasowałam?
Wyczułam kogoś dłoń na ramieniu. - Był to ojciec Xavana, Daniel.
- Przepraszam za moją żonę.. Nie jest ufna.
- Jestem do tego przyzwyczajona, proszę pana.
Kiwnęłam głową. Cofnęłam się do środka i usiadłam obok Xavana.

XXXXXX

- Yuna. Halo!
Otworzyłam oczy. Widziałam przed sobą Xava.
- Zamyśliłam się.
- Widać.
Przeciągnęłam się i wstałam. Stałam twarzą w twarz z Xavanem.
- Pamiętasz? - Złapał mnie w pasie i przybliżył do siebie
Wydałam cichy jęk. Jego dotyk odczułam doskonale.
- Xav. - wyszeptałam
- Wiem chyba o czym wspominałaś. O tamtym dniu z rodzicami, prawda?
- Skąd wiedziałeś?
Dotknął mojego policzka. Popatrzyłam mu w oczy.
Po chwili zaczęliśmy się całować.
"Chcę to naprawić, Yuna. Wiem, że przemianą dałaś mi szansę." - usłyszałam w myślach.
Przerwałam pocałunek i popatrzyłam na Xavana.
- Xavan.. Też bym chciała ale.. To nie jest odpowiedni moment..
- Ale o co chodzi.. Czy Ty.. - Złapał się za głowę - Przeczytałaś mi w myślach?
- Nieświadomie. To znaczy.. Usłyszałam to w swoich myślach.
- Jak to możliwe?
- Podejrzewałam to już od dawna.. Że jesteś czarodziejem.
- Że co ?!
Popatrzyłam na Niego i dokończyłam swą wypowiedź.
- Gdybyś nie był nim to nie rozmawialibyśmy myślami. Posłuchaj tego.
Dotknęłam jego ręki i pomyślałam coś. Widziałam, że Xavan się zdziwił.
- Xavan.. Nie wiem tylko, skąd masz te moce.
- A z Tobą jak było?
- Ujawniły się przez wyjątkowego durnia i egoistę, który chciał mnie potem zabić.
Wzruszyłam ramionami.
Wiedziałam jednak, że to, jak nauczę Xavana magii zależy tylko i wyłącznie ode mnie. On zresztą także miał takie wyczucie.
Wyszłam z pokoju i poszłam do pomieszczenia, gdzie znajdowała się moja córka. Tifa zdziwiona popatrzyła na mnie, a potem wiedziała co mi chodzi po głowie.
- Nie martw się, mamo. Będzie dobrze.

Xavan.

O dziwo usłyszałem to, o czym rozmawiali..
Mamo?! Cholera.
Poszedłem od razu do tamtego pokoju. Yuna spojrzała na mnie z troską, a ta druga z.. Zdziwieniem?
- To Twoja córka?
- Tak.
Usiadłem na łóżku dziewczyny. Ta pod wpływem tego odsunęła się, na co ja się ździwiłem.
- Mam doświadczenie.. Żeby nie podchodzić do nowonarodzonych.
- Rozumiem.
Uśmiechnąłem się.
- Córciu. Prosiłabym Cię o .. Mały trening z Xavanem. Ja jestem za silna na niego a Ty..
- Jasne.. - Uśmiechnęła się.

XXXXXX

Yuna.

Trening odbywał się w parku. Zastanawiałam się, jednocześnie zadając sobie pytanie - Czy dam z tym radę?
Teraz mam dwie osoby do nauki. O ile moja córka zgodzi się, bym ją uczyła.
Tifa zadała pierwszy cios - kulą prądu. A Xavan? Xavan nic - jedynie skulił się, by nie oberwać.
- Meh.. Xav. - podeszłam do Niego. - Popatrz na to.
Popatrzyłam na Tifę. Ta rzuciła na mnie tą samą kulą, a ja zachowałam barierę, która odepchnęła kulę ode mnie.
- Jak Ty...?
- Musisz po prostu tego chcieć.
Uśmiechnęłam się i odeszłam z powrotem.
Tifa rzuciła tym razem kulą ognia.
A Xav.. Xav ją odepchnął.
Uśmiechnęłam się.
- Lepiej. Ale następnym razem..
Odwróciłam się.
Usłyszałam jakby ktoś tu szedł. Nie widziałam nikogo.
Popatrzyłam znowu na Tifę i Xavana.
- Chyba mamy towarzystwo.

sobota, 12 października 2013

Informacje

Cześć wszystkim !

Jak zapewne nie wszyscy wiedzą - prowadzę drugiego bloga. LINK DO NIEGO!

Pewnie niektórzy zastanawiają się .. A co z tym blogiem?

Będę na nim dalej pisać. Nie zrezygnuję z mojego 1-wszego bloga :)

Jeśli macie jakieś pytania, piszcie śmiało!




Zapraszam na czytanie mojego nowego bloga! :)

piątek, 6 września 2013

Rozdział 6 #2

Xavan.

          Przyglądam się nerwowo, jak Czarnowłosy zabrał mi telefon i go zniszczył. Nie miałem jak tego zabronić. Cóż, mało bym zrobił ze związanymi rękoma.
- Chyba będę musiał coś z Tobą zrobić. Muszę tu zwabić pewną damę. - mówi, przekomarzając się w kółko po "celi" - Jest nią czerwonowłosa, niebieskooka, niezwykle seksowna Yuna.
- Znasz ją? - Syknąłem głośno.
   I wtedy zdaje sobie sprawę, że w głębi duszy zależy mi na Yunie. pomimo tego,  że ta pewnie ma chłopaka
- Więcej niż znam. Jest narzeczoną mojego brata, moją byłą kochanką, i .. Wiesz co, stary? Wyglądasz, jakbyś nie wiedział.
- Och. - Tylko tyle wymawiam. Cholera.
O co tu chodzi?
To nie wygląda nawet pół strasznie.  Facet albo nie wie jak jest być strasznym, albo nawet nie zamierza tego robić, bądź też udawać.
Nie ważne co się działo, nie ważne też jak.
Będę czekał z niecierpliwością na Yunę.

Yuna.

          Czuję jakieś dziwne ukłucie w sercu. To ukłucie narasta, gdy wchodzę w głąb lasu.
I tym razem nie jest to głód, którego w głębi nie czuje.
Poprawiam jedynie swoją czarną, skórzaną kurtkę, patrzę na czarne spodnie i obowiązkowe szpilki.
Nagle dostrzegam schody. Są one zrobione z szarych kamiennych cegieł. Czy tego oczekuję? 
Czy tu moi wrogowie chowają Xavana? Fajnie. Była, która ma narzeczonego i dziecko ratuje byłego z obłędu. Mnie się podoba.
Wchodzę po cichu. Czuję, jak za pomocą jakiejś niematerialnej siły, jakby za pomocą magicznej różdżki robię się niewidzialna. Z szerokim uśmiechem na ustach idę w tak jakby hol. i widzę "celę", czując przy tym krew.
Wchodzę do niej. Xavan leży związany i nieprzytomny. 
Nie ma Jacka, ani reszty "ferajny"
- Xav.. - klepię go po policzku. - Zbudź się.
Coś mi tu nie gra. Patrze na jego nadgarstek. Ma ślady po nadgryzieniu.
- Yhh.. Musiałeś mnie doprowadzić do tego ?
Łapię go za ręce i wymawiam dawno poznane zaklęcie teleportacji.
Udało się. Znajdowałam się w domu Barthela. Ten siedział i przeglądał książkę ze stoickim spokojem.
- Barthel...?
- Hm.? - Popatrzył na mnie, to na zwłoki. - Co?
- Zastanawiam się co z nim zrobić. Twój brat, Jack, nieźle go zmasakrował.
- Daj mu umrzeć. - mówi nie przejęty i dalej patrzy w książkę. - Lecz jeśli go przemienisz to będziecie zdani na swoją łaskę.
- Kuźwa. A niech Cię, Barthel.
Szybko nadgryzam szyję Xavana i wcisnęłam mu wampirzy jad.
Czy dobrze robię? To się okaże.

XXXXXX

          Szybko przemieściłam się do swojego domu. Widok, jak Barthel użera się z nami nie jest miły.

Położyłam go na wielkim, ciemnym stole. A raczej przytargałam. Usłyszałam wnet otwierające się drzwi. Była to Tifa.
- Mamo..
- Hm..?
- A co on robi na stole ?
- Leży - powiedziałam od niechcenia w głosie. Cóż. Nie wie, że jej ojciec najprawdopodobniej znów zachowuje się jak egoista.
- Mamo. O co tutaj chodzi?
- Córciu.. Ten pan to mój były chłopak.. byłam z nim jakieś sześć lat temu, a kiedy miałam piętnaście lat zostawił mnie i wyjechał z rodzicami gdzieś za granicę. Nie dawno wrócił..
- I co się z nim stało? Teraz?
- Jack i reszta załogi wyssali go z krwi. Niestety. Tętno spadało i wykrwawiał się.
- Mamo. Nie miałam chłopaka ale.. Z...
Widząc, jak Tifa męczy się z domyśleniem, wymawiam jego imię. Ta od razu klasnęła i uśmiechnęła się do mnie promiennie.
- Piękne imię. Ale mamo.. Byłaś z nim szczęśliwa?
- Tak.. Póki nie odszedł. - Spuściłam głowę.
Tifa podeszła do mnie i pogładziła mnie ręką po ramieniu. Spojrzała na stół i założyła za ucho brązowe pasmo włosów.
- Ratuj go. Ja pójdę do pokoju i położę się do łóżka.. Jestem zmęczona.
- Dobrze, córciu.
Tifa pocałowała mnie w policzek i odeszła, a ja usiadłam na stół u popatrzyłam na Xavana. Leżał jakby był martwy.
Usłyszałam dzwonienie telefonu. Na pewno nie był to mój więc anuluję to i dalej wpatruję się w Xava. Po chwili czuję, że Tifa przybiega do mnie z nowiusieńkim modelem iPhone'a 5.
To ona ma komórkę?
- To Tata - podaje mi telefon.
- Halo..
- Yuna. Przemieniłaś go?
- Owszem. A co, szkoda Ci?
- Nie. Mam podejrzenia że za człowieka miał moce. Uważaj.
- Słucham?! - Gdy to wymawiam słyszę, że się rozłączył.
Cholerny Barthel.
Cholerna Ja.
Żwe też nie mogłam pomyśleć wiedząc, że sama bo zmianie w wampira nie budziłam się parę dobrych dni.
Oddałam Tifie iPhone'a.
- Słyszałam wszystko. Nie martw się.. Może.. Dasz mu ludzkiej krwi?
- Cóż.. To dobry pomysł.. Przyniesiesz?
- Jasne - Odwróciła się i poszła do lodówki.
Skąd wiedziała, że krew mam w lodówce?
Cóż.. Dla mnie jest bardzo genialnym dzieckiem. Co prawda, jest to złączenie wampira z człowiekiem, co w efekcie daje bardzo dobrą mieszankę wybuchową..
Gdy ocknęłam się, mam krew w prawej ręce, a Tifa patrzy na mnie z uśmiechem.
- Dziękuję..
- To ja Ci dziękuję, bo to Ty uratowałaś mnie spod ramion Jacka. Biegłam za tym wampiryzmem jak opętana. - W jej głosie od dawna słyszę powagę.
- To normalne, córeczko.. - zeszłam ze stołu i przeszłam na drugą stronę.
Rozcięłam delikatnie woreczek i wlałam trochę krwi do jego ust.
Po chwili Xavan drgnął i otworzył oczy, które zmieniły kolor z niebieskiego na czerwony pod wpływem najwidoczniej zmiany.
- Co ja.. Gdzie ja jestem..
- U mnie.. Albo w sumie u nas.
- Wiem o wszystkim.. Ten czarnowłosy-nie-wiedzący-jak-się-rani, chyba Jack. Wszystko mi powiedział.. Ale.. jak żyjesz?
- Hm ? - spytałam niezbyt wiedząc, o co mu chodzi.
- Powiedział, że jak mnie znajdziesz to Cię.. zabije? Czy to dobre słowo?
- Ostatnio chyba wszyscy chcą mnie zabić. - mówię ironicznie, choć w głosie słysze pozbawienie wszelkiej barwy.
- Yuna.. W ogóle to.. Kim ja jestem.. Przecież..Ja chyba nie żyłem.
- Jesteś wampirem.

--------------------------------------
Cześć wszystkim.
Nie piszę tu bez powodu.
Zaczęła się szkoła. Ale nie o to chodzi.
Chciałabym o coś zapytać.. A w sumie w pewnym sensie o czymś powiadomić.
Od dawna piszę "coś nowego" Fakt, że straciłam wątek tu chyba był widoczny od dawna i...
Chciałam się spytać. Czy chcecie widzieć moje "nowe wypociny" - że tak to ujmę na nowym blogu, czy też mam ich zaprzestać, bądź też.. Prowadzić obydwa blogi?
Decydujecie o tym Wy.

Przepraszam od razu za krótki rozdział. Ale był on troszeczkę rozdziałem informacyjnym.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Rozdział 5 #2

- Czy ja aby na pewno o czymś nie wiem?
- Pamiętasz tą moc po której mdlałaś?
- Tak
- Kiedyś, kiedy już przez trzydzieści lat byłem wampirem.. W walce zaklęła mnie pewna czarownica. Byłem wobec niej zobowiązany i najwidoczniej nie ściągnęła czaru.. Albo jest gdzieś blisko..
- Jak miała na imię ?
- Quonavan Nauthilus
- Bardzo nietypowe. Nie jesteś przypadkiem demonem?
- Nie. Jakbym nim był to Ty też byłabyś.
- Muszę iść polować.. - Wstałam panicznie z krzesła i poszłam pod drzwi. a przed nimi stał już Barthel.
- Co Ci jest, Yuna?
- Nic. Po prostu jestem głodna.. Nie jem od miesiąca.
Barthel podał mi woreczek z krwią, od razu spiłam cały

- Dzięki.. Lecz wątpię, by mi to wystarczało. jednak chyba wyjdę po więcej..
Ominęłam go i poszłam do swojego pokoju i zaczęłam szykować się do wyjścia. Lecz gdy to robiłam, zdałam sobie sprawę, że muszę podjąć jakąś zmianę w swoim życiu. A zawsze na moich postanowieniach musi, ale to musi być jakiś cień niejasności.
Po chwili ubrałam się w czarną sukienkę typu bombka, moje ukochane dziesięciocentymetrowe czarne szpilki i czerwoną torebkę.
- Wybierasz się jakbyś szła na randkę ..
- Kiedyś trzeba się wystroić.. popilnujesz Tifę ?
- Jasne.
Uśmiechnęłam się, po czym wyszłam z domu i zeszłam po schodach, a gdy otworzyłam drzwi zauważyłam piękny, naturalny krajobraz i dziewczynę siedzącą na schodach.
Miała ciemne blond włosy, ubrana była w czerwoną sukienkę na ramiączkach, czarny pasek i balerinki tego samego koloru. Kobieta wpatrywała się w małe dziecko mojej sąsiadki myśląc: "jak fajnie byłoby, gdybym miała tak małe dziecko". 
- Emm.. Natalie... ? - Na moje słowa ta szybko wstała i otrzepała się.
Dopiero gdy spojrzała na mnie przypomniało mi się, że tydzień temu umówiłam się z nią na spotkanie, a przez dziwny rozbieg zdarzeń zdążyłam o tym zapomnieć.
- Łał..  Hej Yuna.. Zmieniłaś się..
- Dzięki, w ogóle przepraszam, jeżeli się spóźniłam.
- Spoko. Niedawno przyszłam.
- To gdzie idziemy ? - Spytałam, znając na to odpowiedź.
Gdy byłyśmy młodsze, a dokładnie gdy ja miałam szesnaście, a ona piętnaście lat zawsze chodziłyśmy do nowo otwartej wtedy galerii, w której były głównie sklepy z ubraniami, butami i innymi takimi rzeczami. i tym razem tam szłyśmy.
Byłyśmy w tym miejscu gdzieś po godzinie z tego względu, że robiłyśmy sobie jak na nas przystało pamiątkowe zdjęcia.
- To gdzie zachodzimy?
- Tam, gdzie zawsze - Uśmiechnęłam się.
Poszłyśmy w głąb galerii i oglądałyśmy różne rzeczy z wystaw.

- Jak Ci się żyje? - spytała Natalie pijąc po chwili zwykłą wodę gazowaną.
- Nie narzekam, a Tobie?
- Też. Jestem modelką. Czasem też coś piszę, co jest w naszym zwyczaju.
- Rozumiem.. 
Nagle natrafiłam się na kogoś, a dokładnie na chłopaka.
Rozpoznałam w nim Xavana. Jego ciepłe, zarumienione policzki i ciemne włosy dały mi się ostro we znaki. Jak mogłam nie poznać człowieka, którego znałam od dawna?
- Dzień dobry, Xavanie.
- Dzień dobry, Yuno. - złapał mnie prawą ręką w pasie i przybliżył do siebie.
- Xav!
Spojrzałam na osobę mówiącą.
Była to krucha ciemno włosa dziewczyna.
- Sorry, jeśli zabrałam Ci chłopaka. - powiedziałam z ironią w głosie, że po chwili sama się nie poznałam. Szybko odsunęłam się i poszłam z Natalie dalej zostawiając za sobą Xavana i kobietę.

XXXXXX

- Dzięki za dzień. - Uśmiechnęłam się. - Myślę, że w najbliższej przyszłości to powtórzymy.

- Jasne.. To do zobaczenia.
Natalie odeszła, a ja po chwili weszłam na górę i otworzyłam drzwi.
- Jestem..
- Cieszę się - Usłyszałam Katherine. Spojrzałam na nią i automatycznie wystraszyłam się, gdyż za dziewczyną zobaczyłam Cassie.
Cholera. Przecież Cassie nie żyła.
- Co Wy tu robicie ?
- Czekamy na Ciebie..
- Gdzie.. - Weszłam w środek przedpokoju i zobaczyłam, że Barthel z Tifą siedzą zawiązani na krzesłach. - Co wyście im zrobiły?
- Tylko trochę pomęczyłyśmy.
Zrobiłam groźną minę, jakby ktoś zagrażał moim najbliższym. W sumie tak było. Katherine i Cassie wykorzystały moment kiedy mnie nie było i weszły z buciorami w jak najlepszej dla nich chwili.
- Zabijałeś Cassie? - szepnęłam.
- Tak. - Odpowiedział pewnie Barthel.
Popatrzyłam na obiekt rozmowy i podeszłam do niej.
- Co tu robicie?
- Zostałyśmy wynajęte na małe co nie co..- Powiedziała znudzona Cassie - Lecz z Barthelem mam do pogadania na osobności.
- Wątpię. - popatrzyłam na nią przeszywająco - Aczkolwiek Barthel jest zajęty organizowaniem ślubu - Zerknęłam na niego, po czym znowu na Cassie - Przykro mi.- Uśmiechnęłam się słodko.
- Jaki ślub? - Usłyszałam nagle zdziwiony głos Katherine.
- To już mała tajemnica. Więc proszę Was o opuszczenie tego miejsca.
Dziewczyny niechętnie, ale po dwóch minutach opuściły mój dom.
Od razu po tym zajęłam się odwiązywaniem Barthela i mojej córki. W mgnieniu oka wyczułam, że sytuacja będzie napięta, za co po chwili na siebie klnę.
- Yuna. Co miałaś na myśli?
- Dowiesz się potem, Barthel. - Uśmiechnęłam się.

23 Czerwca, Niedziela.

Dzień kolejnego spotkania z Natalie. Tym razem się przygotowałam i pożywiłam się z miejscowego lasu, który znajdował się jakiś kilometr, bądź dwa ode mnie. Nie wiedziałam na co się szykować na tym spotkaniu, choć jedno było pewne - na wydanie sporej sumy pieniędzy.
Postanowiłam ubrać się w czerwoną sukienkę rozkloszowaną, czarne szpilki. Zabrałam z krzesła czerwoną torebkę i wyruszyłam, zamykając przy okazji drzwi na klucz.
Gdy zeszłam Natalie była już na ławce. Oddychała dość ciężko. Dla mnie oznaczało to, że się śpieszyła, co nie było mylne.
Z jej myśli szybko wyczytuję, że była zajęta jej chłopakiem.
Cholera.
Muszę oduczyć się czytania w myślach osobie, która nawet o mnie nie wie. Ba. Nawet nie sądzi, że wampiry, czarodziejki, czy też inne takie stworzenia istnieją.
- Przepraszam, Yuna. Mój chłopak mnie zatrzymał. Jest taki kochany, uroczy.. Sama rozumiesz..
- Tak - Uśmiechnęłam się radośnie - Sama zastanawiałam się, czy zdążę.
Natalie po chwili wstaje, a ja podchodzę do Niej.
-To idziemy ?
- Jasne.
Gdy wyruszyłyśmy, razem z Natalie wspominałyśmy stare, dobre czasy.
Kiedy byłyśmy młode, tak jak to dziewczyny miałyśmy wspólne zainteresowania, wspólne wyjścia, wspólne dzielenie się tym samym rodzajem muzyki, wspólne załamania, rozstania i inne takie co przeżywają Dziewczyny. Dużo byłoby wymieniać.
W czasie odwiedzin prawie każdego sklepu w galerii lubiłyśmy wchodzić np.: do Deichmanna i przymierzać - jak to mówiłyśmy - Kolorowe szpileczki, co po latach weszło mi w nawyk.
Lubiłyśmy czytać książki. Gdy jedna znalazła ciekawy tytuł, to podsyłała drugiej, i na odwrót.
Oceniam ten czas na bardzo dobry, tak jak i przyjaźń z Nią. Nie szło to na marne, a spędzanie z Nią czasu było na prawdę ciekawe.
Po wielu rozmowach doszłyśmy do galerii. Jak zwykle przez dwie godziny odwiedzałyśmy różne zamieszczone tam sklepy.
- Jak zakupy?
- Świetne.. - mówię z radością w głosie. Wstępnie byłam obładowana rzeczami które kupiłam i usiadłam na pobliskiej ławce.
Tak na prawdę udawałam zmęczenie. Musiałam z tego tytułu, że Natalie powoli konała z nóg.
Musiałam zachować wszelką ostrożność.
- Dzięki, Yuna.
- Nie ma sprawy.
- To co.. Zmywamy się?
- No oki .. Z tą wielką stertą ciuchów i butów musimy się kiedyś wynieść - zaśmiałam się, a po chwili ona też.
Wolnym tempem wychodzimy i zamawiamy taksówkę, która zawozi nas pod jej dom. Zabieramy swoje siatki i płacimy za taksówkę. Po chwili spoglądam na zdziwioną Natalie.
- Nie jedziesz?
- Nie.. Stąd mam blisko do pewnej osoby..
- Ok. To hej - Uśmiechnęła się i przytuliła się do mnie, po czym poszła do domu.
Odwróciłam się. Za sobą zauważyłam Jacka, a za Nim Thomasa.
Zbiłam się z tropu i odwróciłam z powrotem. Stała tam Cassie.
- Hah. Trójkącik? Sorry. Nie mam czasu by rozdzielić wasze nadmierne.. Nasilenie.
Uśmiechnęłam się i z szybkością wampira pobiegłam dalej w stronę domu Barthela. A gdy z rozmachem weszłam do Niego i o mało co nie wyrwałam przy tym drzwi spojrzałam uważnie, czy nikogo nie ma. Po chwili zobaczyłam przed sobą Barthela. Powitał mnie ciepłym uśmiechem. Lecz jego wyraz twarzy mi sie nie spodobał.
- Nie bój się. Były już ruszane.
- Coś się stało ? - Powiedziałam nerwowo.
- Cassie, Jack i Thomas byli. Pytali się o Ciebie, i nie byli przyjemnie nastawieni.
- Widziałam ich..
- Byłaś z tą Natalie, tak?
- Skąd znasz jej imię?
- Nie muszę się wiele domyślać..
Nagle naszą rozmowę przerywa telefon do mnie. Szybko patrzę kto to jest.
Xavan? Czemu dzwoni do mnie zwłaszcza, że jest już 22:45 ?
- Halo? - Odbieram bezmyślnie.
- Yuna. Ratuj mnie.. Porwali mnie jacyś.. dwaj debile i kobieta.
Zamarłam i popatrzyłam przerażona na Barthela.
- Podaj jak wyglądają mężczyźni. - Mówię, jąkając się.
- Jeden do czarnowłosy, ma chyba na imie Jack a drugi ma blond..
- Gdzie Cię skryli.. wiesz może?
I nagle głos się urywa.
Cholera jasna. Rozłączył się.

---------------------------------------

Dzień dobry, bądź też dobry wieczór. (w zależności o jakiej godzinie to wstawię.)
Rozdział jest poświęcony Natalii (Dzerr) z okazji jej 15 urodzin, które są 5 Sierpnia.

Kochana. Chciałabym Ci życzyć z miejsca wszystkiego najlepszego. Dużo zdrowia, szczęścia, humoru, pieniędzy i bardzo, ale to bardzo dużo weny na Twoje blogi. :)
Wiem, że i tak złożę Ci w ten dzień życzenia, ale cóż. Mus napisać. :*

sobota, 13 lipca 2013

Rozdział 4 #2

.
Tifa.

7 Czerwca, Piątek.

Właśnie wyszłam ze szkoły. Szłam spokojnie z torbą pełną książek od matematyki, języka angielskiego, niemieckiego i innych. Wędrowałam normalnie do czasu, gdy przede mną nie stanął ciemnowłosy chłopak w szarej koszuli, czarnych spodenkach i trampkach.
- Przepraszam. - Próbowałam go ominąć gdy ten ciągle zagradzał mi drogę. -Agrr.. Czy Pan serio.. - spojrzałam na niego.
Czy to był przypadek że spotykam kochanka swojej matki? Czego ten chłop ode mnie chciał?
- Cześć Tifa. I jak, ptaszyna wyszła z gniazdka ?
Westchnęłam cicho.
- Zostaw mnie.
- Tifa.. Dziecko Ty moje..
- Co chcesz? Czy do Ciebie nie dociera, że nie będę grała w Pana planie?
- Jack, kochanie, Jack. Poza tym... Już w nim grasz.
- Zamknij się. 
Wyciągnęłam prawą rękę przed siebie. Wtem Jack odleciał dwa metry ode mnie. Przeraziłam się.
- Co ja ..?!
- To Twoje moce, Tifa.
- Ale... Ja tego nie chce.. - Odbiegłam od Niego.

15 Czerwca, Sobota.

- Tifa. Twój ojciec mi zwiał.
- On zawsze wieje. - Powiedziałam, olewając tak naprawdę to, co mówił do mnie Jack.
- Mogłabyś sprawdzić, czy są w domu Yuny? Wiem, że zapewne tam są, ale jak mnie zobaczą to.. Rozumiesz co będzie.
- Taa.. Już idę - mówiłam od niechcenia, wyszłam z parku.
- Tifa. Bądź tu za niedługo.. Będę czekał ze scenerią. Wiesz o co chodzi.
Mruknęłam i poszłam dalej.
O co chodziło?
Miałam zwabić tu Barthela z Yuną, gdzie miała zostać ujawniona moja moc. Ma to ich przekonać i zdziwić, że tak daleko zaszły pewne wydarzenia, które ci pominęli.
Idąc do domu uśmiechałam się szyderczo.

...

16 Czerwca, Niedziela.

Zbudziłam się obok ciemnowłosego mężczyzny.
- Następnym razem wyciszaj telefon. Dzwonili całą noc..
Popatrzyłam na Niego i westchnęłam cicho.
- Po tym co się stało często mnie nie będzie. Yuna z Barthelem przywykną.
- Czyżby Yuna wróciła do Barthela?
- Chyba tak.
- A wiesz, że Twój ojciec to mój brat cioteczny? Jesteś ze swoim wujkiem.
- Nie obchodzi mnie to. - Pocałowałam go.
Usłyszałam po tym jego myśli: "Cholera. Nie jest sobą. To wszystko ją zjadło."
Zrobiłam kwaśną minę i wstałam, biorąc swoje ciuchy z podłogi.
- Tifa. Planujesz iście do Twoich rodziców?
- Tak.
- Dobra, to ja także się zbieram.
Wyszłam z pokoju. Nagle poczułam narastający wampirzy głód.

Yuna.

- Gdzie ona może być ?!
- Spróbuj ją znaleźć poprzez wizję.
- W tym problem, że nic nie widzę. - powiedziałam głośniej.
Po niespełna minucie usłyszałam, jak ktoś dzwoni dzwonkiem do drzwi. Gdy otworzyłam je doznałam szoku.
- Cześć Mamo, cześć Tato. Dziś widzę Was w nowej odsłonie.. - uśmiechnęła się szyderczo Tifa i weszła z kimś do domu.
Przyjrzałam się dokładnie tej osobie i zamarłam, a raczej się załamałam. Był to Jack trzymający się za rękę z moją córką. Od tego momentu miałam ochotę go rozszarpać.
Lecz coś mi tu nie grało z normą. nie czułam pulsującej krwi ze strony Tify.
- Barthel. Też nie czujesz?
- Coś ty zrobił z Tifą ?!
- Przemienił mnie. Wy byście pewnie tego nie zrobili.
- Skąd masz takie przeczucie, co? Jakbyś nas powiadomiła na pewno byśmy to zrobili.
- Był zakład. Jeśli Tifa zgodzi się na przemianę musi zostać moją żoną.
- Ty gnojku! - Widziałam, jak Barthel ma zamiar rzucić się na Jacka, a Tifa obrania go, rzucając na Barthela swoje moce. Moją pierwszą reakcją na to było zablokowanie jej mocy. Od razu z szybkością wampira podeszłam do niej i zapieczętowałam ją tak, by nic nie zrobiła, a gdy tylko w pełni to zrobiłam ta zaczęła się szarpać.
- Nie szarp się. Nie wygrasz. - Wymówiłam z żalem w głosie. Gdy jednak Tifa zaczęła się mocniej wyrywać, wyciągnęłam z kieszeni strzykawkę z eliksirem ocucającym na wampiry i wstrzyknęłam jej w szyję. Od razu zemdlała.
- Rozprawiłeś się z Jackiem?
- Tak.
- Co zrobimy z Tifą?
- Trzeba ją odmienić.
- Ale przecież przemiana nastąpiła.
- Fakt - Bathel upadł na ziemię, usiadł i zaczął szlochać.
Puściłam Tifę i podeszłam do Barthela i usiadłam obok niego.
- Co teraz będzie - Spytałam z zwątpieniem w głosie - Może jest coś..
- Nie.. - Odpowiedział pewnie i położył rękę na moich plecach.
Spuściłam głowę w dół.
I nagle poczułam coś dziwnego.
Ta krew.
Ta pulsująca krew w ciele mojej córki.
- Czujesz to ?
- Bez wątpienia.
Przykucnęłam obok Tify, ta po chwili podniosła się delikatnie, jakby nie mogła.
- Co się stało.. ?
- Już dobrze, wszystko będzie ok. - zapewniłam ją i przytuliłam do siebie..- Nic nie pamiętasz?
- Nie ...
- Ale ja pamiętam - Usłyszałam Jacka który sparaliżowany zaczął się podnosić - Tifo.. A przypomnieć Ci to ? - Objął jej rękę, a wtedy i mi ukazała się wizja
Jack i Tifa w łóżku. Gdy wizja się skończyła, odsunęłam się od Tify
- Barthel. Trzymaj mnie bo zaraz nie wytrzymam i go zabiję... On.. - Podałam mu rękę i przekazałam wizję, którą widziałam od swojej córki. Barthel od razu wstał
- Przespałeś się z moją córką ?! - wykrzyczał.
Nagle wyciągnął rękę, z której wyleciał srebrny piorun. Poleciał on w stronę Jacka, który krzyknął.
- Barthel ?! - Szybko wstałam i szarpnęłam go.
- Musiałem.

______________________________________

Witam wszystkich.
Czy podoba Wam się ten rozdział? Myślę, że tak.
W tym rozdziale jest wyjaśnienie do poprzedniego. - na samym początku.
Prosiłabym o komentarze :)

~Yuna.

czwartek, 20 czerwca 2013

Rozdział 3 #2

- Chyba go zgubiliśmy. - Odetchnęłam z ulgą - Co się wreszcie z Tobą działo ?
- Czarował mnie. Robił kontynuację tego, co Thomas.
- Uratuję Cię.. a przynajmniej spróbuję to zrobić.
- Yuna..
- Spoglądaj przez jakiś czas, czy aby na pewno nikt nie idzie.
Rozejrzałam się. Wokół mnie znajdowały się masywne, duże drzewa dębu. Znajdowałam się akurat w dużej przerwie między dębowymi drzewami.
Przywołałam przed siebie stół do eliksirów. Wtem otworzyłam księgę magii na stronie z miksturami leczącymi, po czym zaczęłam dodawać różne składniki, które były wpisane w ten dział.
- Yuna.. On może nas znaleźć..
- Nie zrobi tego.. Chyba, że ma jaja, bo zawsze na mój widok pękaliście i po chwili was nie było. - Uśmiechnęłam się. Po chwili zauważyłam, że eliksir przybrał barwę jasnoczerwoną, czyli, że był już gotowy. Barthel stanął obok mnie. Od razu podałam mu miksturę, a po wypiciu jej upadł na ziemię.
- Barthel! - Upadłam na kolana i wzięłam jego głowę na nie.
- Zrobiłaś silną dawkę. To jest normalna reakcja.
- A czy jest Ci lepiej?
- O wiele.
- Ogólnie to wątpię, że to norma - Pogłaskałam go po głowie.
- Yuna.. A czy.. - Złapał mnie za rękę i podniósł się, by po chwili uklęknąć - Czy będziemy razem?
- Nie wiem. Zobaczymy.. Wiem, że mamy córkę i w tym wypadku powinniśmy być razem ale..
- Yuna.. - Przerwał mi i zaczął mnie całować. Poczułam się błogo gdy to robił.
Uwiesiłam ręce na jego szyi i usiadłam na jego nogach coraz namiętniej go całując
- Yuna.. Co w Ciebie wstąpiło? Tutaj?
- Masz racje. Lepiej w domu.
Szybko wstałam i z szybkością wampira przenieśliśmy się do mojego domu. Od razu po otworzeniu drzwi i zamknięciu ich zaczęliśmy znowu się całować i powoli rozbierać.
Gdy byliśmy już w moim pokoju mieliśmy na sobie tylko bieliznę. Jednak dalej bez opamiętania robiliśmy to, co wcześniej. W końcu opadliśmy na łóżko i ściągnęliśmy z siebie resztę bielizny. Zaczęliśmy się kochać.

Tifa

Weszłam do klatki i szybko wbiegłam na drugie piętro gdzie mieszkała moja matka. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Zdziwiłam się, że dom Yuny był swobodnie otwarty. Zawsze go zamykała.
Przeszłam do jej pokoju i wtedy doznałam szoku. Moi rodzice "to" robili.
- O cholera! - zrobiłam przerażoną minę. Barthel i Yuna od razu się zerwali i zakryli kołdrą.
- Co wy?! Już się pogodziliście?! - Wykrzyczałam z przerażeniem w głosie. Bałam się, że mój ojciec zesłał mamę na złą stronę.
Lecz z jednej strony cieszyłabym się mając rodzinę w całości.
- Chyba będziemy w komplecie. Ale to już zależy od Twojej mamy.
Zrobiłam kwaśną minę po czym wyszłam z domu swojej matki, trzaskając drzwiami.
Nie ukrywam, że ten widok mi się nie spodobał. Mam jakiś dziwny uraz do swojego ojca po tym, co zrobił mi i mojej matce.
Gdy wyszłam, poszłam w stronę parku. Po chwili zorientowałam się, że ktoś mnie śledzi.
- No weź pan.
Odwróciłam się. Stał tam czarnowłosy chłopak, po chwili domyśliłam się kim był. To Jack. Poznałam go po ubraniu i twarzy.
- Młoda Tifa. Ale smakołyk.
- Co chcesz?
- Wiesz.. Jesteś bardzo podobna do swojej matki. W sumie do ojca też.
Popatrzyłam na niego i zmrużyłam oczy. Nagle ten zaczął krzyczeć.
Za mną wyczułam dwie osoby. Odwróciłam się,a chłopak przestał krzyczeć.
- Tifa.. Spokojnie - Wymawiała powoli Yuna - To my.
- Co się dzieje ?!
- Moce Ci się ujawniły.. Skarbie.
- Ja nie chce być zła..
- I nie będziesz.
Popatrzyłam na Jacka i podeszłam do Niego.
- Zostaw nas w spokoju. Alebo to, co zrobiłam stanie się ponownie - Uśmiechnęłam się do Niego i puściłam mu oczko w wiadomym dla Niego celu.

Yuna

Widząc, jak Tifa użyła mocy byłam pełna obaw. Nie sądziłam, że jej moce ujawnią się w tak szybkim tempie. Dotąd sądziłam, że jeśli moce objawiają się przez złość, to prowadzą one do negatywnych skutków.
- Chodź. - Powiedziałam udając, że wszystko jest ok. Nie było tylko dlatego, że w tym czasie w moich myślach był istny Sajgon.
Po niedługim czasie byliśmy już w domu. Park, w którym byliśmy znajdował się jakieś sto metrów od mojego miejsca zamieszkania, więc nie zajęło nam to dużo czasu.
- Yuna.. Co będzie z Tifą?
- Nie wiem. Nie mogę określić stanu jej mocy.
- Boję się, że moje moce szkodzą Tifie, że.. Oddziałują na nią.
- Na pewno tak nie jest.
Usłyszałam dzwonek do drzwi.
- Tifo, otworzysz?
- Jasne - Powiedziała bez uczuć i poszła w stronę drzwi. Gdy ta otworzyła je, usłyszałam kogoś znajomego. Od razu wychyliłam głowę.
- Dobra. To do mnie. Dzięki kochanie.. - Poklepałam ją po ramieniu. Ta po chwili odeszła do salonu.
- Czemu mnie olewasz?
- Nie olewam. Po prostu nie mam czasu.
- Rozumiem. Jakbyś miała czas to wiesz gdzie mnie szukać.
- Oczywiście.
Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie.
Wiedziałam, że w związku z tym nic ciekawego się nie wydarzy. Z resztą. Nigdy nic nie było ciekawe w takich okolicznościach.
- Kto to był? - Usłyszałam Tifę.
- Kolega.
- Ładny. Wiecie co? Pójdę odetchnąć świeżym powietrzem.
Odsunęłam się. Ta automatycznie wyszła. Byłam zdziwiona, ale jednocześnie ją rozumiałam. Była młoda i potrzebowała trochę luzu.
- Yuna..
- Hm ... ? - Popatrzyłam na Niego. Wyglądał, jakby płonął. Z jego ręki wyłaniał się płomień.
- Nie zbliżaj się..- Na te słowa zaczęłam się odsuwać.
- Nic Ci nie zrobię.. Co mi jest..?
- Nie wiem. - Wyczarowałam wodę nad nim, która po chwili spadła i go oblała. - Zgasło. Myślę, że to się więcej nie powtórzy. - Popatrzyłam na Niego i zrobiłam wyraźny grymas.
- Yuna. Dzwoń do Tify. Chyba wiem o co chodzi.
- Słucham?!
- Dzwoń!
Wyciągnęłam telefon i szybko wykręciłam numer do Tify.

Tifa.

- Mamo. Nie musisz się o mnie martwić. Zajmij się sobą. - Rozłączyłam się.
Byłam w parku, gdzie wcześniej zdarzyło się odkrycie moich mocy.
- Nie spóźniłem się?
- Nie. - uśmiechnęłam się.
- Chodźmy do mnie.. - Rozejrzał się - Nie chce mieć świadków.
Złapał mnie za rękę. Z szybkością wampira poszliśmy do jego żółtego, jednorodzinnego domu. Od razu weszłam do środka.
- Na wstępie powiem, że przepraszam za te trupy. Jestem ciągle głodny przez.. Pewną czarodziejko-wampirzycę.
- Nawet chyba wiem o kogo chodzi.
- Ale Ciebie nie zjem, młoda.
- A jeśli powiem, że ja Pana tak? - Podeszłam do Niego i uwiesiłam się mu na szyi.
- Nie pan. Jack. - Powiedział znudzony - Poza tym nie jesteś wampirem.
- Cii. Wiesz po co tu jestem.
- Tak? Chcesz nim być?
- Pragnęłabym. Lecz z moimi rodzicami to nie wyjdzie.
- Ale ze mną tak.
Poczułam, jak ogarnął moje ciemnobrązowe włosy. Zaczął całować moją szyję, co wprawiło mnie w błogi stan. Drgnęłam.
- Jack. Nie kończ.
- Mówisz jak Twoja matka. Nie przestanę.
Już wtedy wiedziałam, że pomiędzy moją matką a nim coś było, lecz dla mnie teraz miało to małe znaczenie.
- Przenieś nas do Twojej sypialni.
Zamknęłam oczy. Gdy je otworzyłam, byliśmy już w jego pokoju.
- Czegoś chcesz?
- Wiesz, że chce być wampirzycą.
- Ale.. Jest jeden warunek.
- Jaki?
- Będziesz u mojego boku. Na zawsze.

środa, 22 maja 2013

Rozdział 2 #2

Poranek.
Bynajmniej lubiłam udawać, że śpię. Wiem. Wampiry nie śpią, lecz ja wolałam chociaż udawać. Nie chciałam rozstawać się za moją starą "Ja" - spanie do rana, olanie, że świat istnieje. Choć to już za mną to w głębi duszy mam ochotę do tego wrócić.
- Wreszcie wstałaś.
Gdy to usłyszałam, zaczęłam się rozglądać na boki. Zdziwiłam się, ponieważ obok mnie nie zastałam nikogo, a także nikogo nie wyczułam.
- Chyba mi się zdawało.. - Podrapałam się po głowie, przewróciłam oczami i wstałam z łóżka.
Szybko ubrałam się w czarne rurkowe spodnie, czarną bokserkę i czerwoną koszulę.
Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Poszłam je otworzyć. Tam zauważyłam ciemnoblond włosom kobietę ubraną w skórzaną, granatową kurtkę, jeansowe, rurkowe spodnie i czarne buty na koturnach.
- Cześć Yuna.
- Yhm.. Hej - Powiedziałam zdziwiona.
- Poznajesz mnie ? To ja, Natalie.
- Poznałam. - uśmiechnęłam się - Wejdź. - Odsunęłam się. Ta od razu weszła i skierowała się w stronę kuchni.
- Co tam u Ciebie, Yuna? Opowiadaj.
- A nie narzekam. A u Ciebie ?
- A wiesz.. Poznałam wczoraj kogoś. Pokażę Ci jego zdjęcie.
Wyciągnęła swój dotykowy telefon i po paru przesunięciach palcem pokazała mi zdjęcie ów chłopaka.
Zamarłam..
Był tam Barthel.
- Co tak wyglądasz jakbyś go znała ?
- Bo znam.
I znowu usłyszałam dzwonek do ciemnobrązowych drzwi. Gdy podeszłam do nich wyczułam, że stoi tam wampir. Już wtedy wiedziałam, że nie wróży to nic dobrego.
Postanowiłam jednak je otworzyć. Gdy to zrobiłam w drzwiach pojawił się Barthel.
- A Ty tu czego chcesz?
- Ciebie.. Mrr...
Zaczął się do mnie przybliżać. Odepchnęłam go, lecz ten nie odpuścił.
Natalie podeszła do nas a ja przyjęłam postawę spokojnej dziewczyny, a on stał dalej rozszarpany, jakby przeżył jakąś poważną bójkę.
- To Ten.
- Widzę, Barthelku, że powodzi Ci się w życiu.. Podrywasz taką dziewczynę - Przegryzłam wargę w znajomym dla niego znaku.
- Kim ona jest dla Ciebie Barthel?
- Narzeczoną.
- Aha. To wiele wyjaśnia. - Zaczęła się kierować w stronę wejściowych drzwi.
Było widać, że Natalie zdziwiła się takim obrotem sprawy. Nie dziwie się jej. Sama w jej sytuacji bym to zrobiła.
Uśmiechnęłam się do Barthela.
- Nie ładnie podrywać moją koleżankę. A właśnie.
Popatrzyłam na swoje palce u ręki i ściągnęłam pierścionek zaręczynowy od Barthela.
- To Twoje. Możesz jej to dać... O ile będzie chciała. - dokończyłam i dałam mu rzecz, po czym opuściłam go.
Barthel wyszedł ze spuszczoną głową. Zapewne udawał skruszonego by zobaczyć, czy mu się oprę. Niestety nie było to już możliwe.

XXXXXX

Wyszłam na miasto. Chwila relaksu przydaje się każdemu. 
Wchodząc na ulicę, gdzie większość budynków to domy i nie ma żadnego sklepu przypominam sobie, że to właśnie tu wprowadził się Xavan.
Było to stare osiedle o odcieniu delikatnie zgniłej zieleni. Ani trochę mi się tu nie podobało.
- Nie idź tam. To podstęp.
Usłyszałam ten sam głos co z rana.
Odwróciłam się i zaczęłam się cofać. Nie na długo, gdyż drogę zasłonił mi Jack.
- Gdzie się śpieszysz?
Znów się odwróciłam. Za mną stał już Barthel.
- Już uciekasz?
- A wy czego ode mnie ? - Zapytałam zmęczona, wpatrując się w swoje paznokcie i kątem oka spoglądając na Barthela.
- Aaa pewnej rzeczy - Uśmiechnął się.
- Mówcie. - Westchnęłam - Bez powodu nie zawadzali mi drogi. - Powiedziałam bardziej ironicznie.
- No też prawda. Ach, ta nasza Yuna wyrosła na mądrą wampirzycę. - Barthel pogłaskał mnie po głowie, na co ja się odsunęłam.
- Będziesz nam posłuszna?
- Znacie na to odpowiedź. - Oznajmiłam zdenerwowana. Ich ciągła gadanina doprowadzała mnie już do szału.
- Że tak? - Barthel przysunął mnie do siebie i zablokował tak, bym mu nie uciekła. Czule wtulił się do mnie.
Brakowało mi jakiejkolwiek czułości, dlatego też z początku nie chciało mi się stawiać oporu.
- Co Yuna taka spokojna?
- Dziwne, nie? - powiedziałam ironicznie.
- To dobrze. Będzie mniej krzyku - Wtrącił się Jack.
- Nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa.
Przekierowałam głowę w stronę Barthela, a on w moją.
- Jack. Bądź tak miły i zostaw nas samych. - Uśmiechnęłam się.
Jack odszedł. Barthel puścił mnie a ja odwróciłam się i przybliżyłam do niego.
- Tak szczerze.. Kim dla Ciebie jest Natalie?
- Tylko koleżanką.
Zaczęłam bawić się koszulką Barthela. Przypominały mi się wtedy chwile z nim.
Przyznam się. Tęskniłam za tym, były one bezcenne.
- Yuna.. Coś się stało?
- Tak. Wspomnienia wracają. Wiesz co ? Stanęłam na palcach tam, aby dorównać jego wysokości - Mam gdzieś to, co zrobiłeś.
Poczułam, jak kładzie rękę na moim policzku po czym zaczyna mnie całować. Odwzajemniłam to. Odczułam, jak opiera mnie o ścianę i przytula.
Dopiero wtedy poczułam, że mnie kocha.
Dopiero wtedy poczułam, że nadal jest pomiędzy nami jakaś iskra.
- Yuna. Zbyt długo na to czekałem.
- Ja też.
- Ech.. Zostawić was samych na moment. - Popatrzyłam w stronę mówiącego. Był to Jack
- Jack. Nie chce dla niej źle, zresztą, nigdy nie chciałem.
- Chcesz !
Gdy to powiedział zaczął rzucać w nas czerwonymi płomieniami i piorunami zarazem, lecz nie doleciały do nas, ponieważ odrzucałam je.
- Barthel uciekaj!
- Tylko z Tobą ucieknę!
Złapałam go za rękę i z szybkością wampira zaczęliśmy uciekać.

-----------------

Cześć Wszystkim!
Czy ktoś jeszcze przegląda tego bloga? Jeśli tak to proszę. Dajcie od siebie jakiś znak życia w komentarzach :)
Przepraszam za długie zwlekanie z rozdziałem. Wiem, że niektórzy niecierpliwili się i ciągle gadali mi "Daj Rozdział!" - mowa  tu o Mistchie i Dzerr.. :D
Myślę, że następny rozdział pojawi się dość szybko! :)
Pozdrawiam.
Yuna.

piątek, 12 kwietnia 2013

Rozdział 1. #2

                                                                   Drogi pamiętniku.


Pisałam tu o wydarzeniach niespełna cztery lata temu. Jestem teraz u siebie, ale tylko na chwilę. Chce zabrać resztę rzeczy, sprzedać swój stary dom, pożegnać się i zabrać ze sobą swoją córkę. Nie jest mi obojętna.

Słyszę, jak ktoś wchodzi. Zostawiam pamiętnik na łóżku i idę zobaczyć kto to. W drzwiach widzę swoją matkę.
- Cześć mamo.. - Powiedziałam ze zmęczeniem w głosie. Wiedziałam, że Abbey będzie chciała przekonać mnie, że nie powinnam wyjeżdżać.
- Córciu, czemu to robisz? Mi, tacie, Wariowi.. ?
- Nie chce patrzeć, jak ojciec mojego dziecka chce mnie zabić - Powiedziałam, wzruszając ramionami i opierając się o szafkę - A jego brat, bądź kuzyn chciał mnie najprawdopodobniej poderwać tylko po to, by przybliżyć mnie do zabójstwa..
Popatrzyłam na Abbey, ta miała twarz, jakbym przesadzała, postanowiłam skończyć.
- Czemu wszyscy na mnie polują, czemu wszyscy chcą mnie zabić ?
- Yuna, nie wszyscy.. Uwierz..Wiesz co ? Masz ochotę przejść się do nas ?
- Muszę się pakować..
Wywróciłam oczami i poszłam do pokoju, gdzie stały walizki.
Usłyszałam pukanie do drzwi i jak po chwili Abbey je otwiera. Gdy tak się stało, poczułam człowieka.
- Jest Yuna?
Skinęłam głową do drzwi, stałam tyłem, lecz widziałam, że moja matka zaprasza ów chłopaka.
Kiwnęłam głową na "nie" i wyszłam.
To co zobaczyłam wprawiło mnie w osłupienie.

Barthel.

- Czekamy tu już cztery godziny a ta nie wychodzi.. Czy na pewno dziś miała ten wyjazd?
- Tak. Cierpliwości.
Walnąłem głową w kierownicę. Wiedziałem, że to całe polowanie pójdzie na marne.
- Barthel. O co w ogóle chodzi? Szukamy jej przez cały świat a ta i tak nas wykiwa.
- Cierpliwości. - odpowiedziałem mu tym samym.
Miał racje.
Szukamy jej już miesiąc. Adresu do jej nowego domu nie mamy, a moje bycie łowcą odeszło. Zapewne zabezpieczyła się w razie naszych odwiedzin i wymazała nam pamięć co do tego. Jak na to, to jest mądra.
- To nie ma sensu..
Otworzyłem drzwi i wysiadłem z samochodu.
- Idę do niej.
Jack kiwnął głową. Ja za to zmierzyłem w stronę klatki Yuny, a gdy tam wszedłem i doszedłem do jej drzwi zdziwiłem się.

Yuna.

- Co Ty tutaj.. ?
- Wróciłem.. Yuna..
Zatkałam mu usta. Czułam Wampira za drzwiami.
Pokazałam Abbey kły i wskazałam na rzecz, ta rozumując o co mi chodzi wzięła chłopaka i poszła z nim do salonu zamykając białe, szklane drzwi.
Otworzyłam drzwi wejściowe, po czym zamarłam.
- Barthel?! a Ty tu co ?
- Stęskniłem się, wiesz?
- To na mnie nie działa - Chciałam zamknąć je, lecz Barthel podłożył nogę, co mi uniemożliwiło.
- Nie tak prędko, skarbie. - Wszedł do środka.
- Dobra, Barthel. Mam gościa, nie Ciebie, więc wyjdź albo.. - Wyciągnęłam ze swojej kieszeni nóż, który o dziwo parę sekund temu się tam znalazł i przyłożyłam mu do gardła, po czym zjeżdżałam nim aż do klatki piersiowej, gdzie znajdowało się jego serce.
- Chcesz odzyskać córkę ? To lepiej zostaw mnie przy życiu.
- Masz racje. - odłożyłam nóż i popatrzyłam na Niego - Po co mam psuć zabawę? Zostawię Cię na ostatki.. 
Uśmiechnęłam się słodko. Otworzyłam mu drzwi na rozcież i pokazałam na nie. Wyszedł, lecz odwrócił się i popatrzył na mnie
- Ładny kolor... Taki.. Krwisty - Uśmiechnął się i poszedł.
Zamknęłam drzwi i popatrzyłam na Siebie.
Dziś akurat ubrana byłam w czarną bokserkę na ramiączkach, czarne, skórzane, rurkowe spodnie. Miałam też czerwone, bądź też "krwiste" włosy.
Nowa wersja mnie strasznie mi się podoba, jest taka drapieżna.
Otworzyłam drzwi od salonu, znów ujrzałam chłopaka.
Kim on był? był to Xavan
Były chłopak, któremu mogłam zaufać.
Miał czarne włosy, jasną cerę, która zmyliła mnie. Gdyby nie to, że słychać jak pompuje się jego krew pomyślałabym, że to Wampir.
- Sorki, mała awaria, hmm.. Co tutaj robisz?
- Jestem..
Popatrzyłam na Abbey. Ta rozumując powagę sytuacji wyszła.
Skrzyżowałam ręce. Nie wiedziałam, czego się spodziewać.

XXXXXX

- Xavan.. Czemu to zrobiłeś.. ? Czemu wtedy odszedłeś kiedy potrzebowałam.. - ten przytulił mnie mocno do siebie. Do moich oczu napłynęły łzy.
Nie obchodziło mnie, że od miesiąca nie karmiłam się i mogłam zrobić mu krzywdę.
- Yuna. Jestem i .. Chce naprawić to, co zrobiłem źle.
- Nie wiesz o mnie wszystkiego..
- To powiedz.. Chyba powinniśmy sobie wyjaśnić co nie co.
Kiwnęłam głową na nie.
Nie byłam gotowa by mu o wszystkim powiedzieć.
Co mu powiem ? Że miałam mieć męża który chciał mnie zabić, że mam córkę? I najważniejsze.. Że jestem wampirem ?
- Nie każe Ci mówić.. Ale.. Nie ukrywajmy nic..
Popatrzyłam na Niego.
- Jestem ...
Nagle ktoś mi przerwał. Abbey wbiegła do pokoju i pociągnęła mnie za bluzkę. Wstałam i podeszłam do niej.
Wyszłyśmy na klatkę.
- Nie czujesz?
- Czego? - powiedziałam zdziwiona.
- Nie chodzi mi o jakiegoś zapijaczonego człowieka. Xavan!
- Ale co?
- Wejdź i odetchnij. jak zapachnie Ci czymś znajomym, przyjdź tu znowu.
- Yyy... No dobrze...
Weszłam do domu i podeszłam do stojącego Xavana, oddychając tak, jakbym medytowała.
Wyczułam od Niego magię. 
Spuściłam wzrok i odeszłam. Wyszłam z domu. Popatrzyłam na Abbey.
- On jest.. - Otrzęsłam się. Abbey mnie przytuliła.
Teraz i on spadł mi na głowę.

___________

Yuna : Dobry wieczór.
Dziś rozdział jest "krótki" ale po opublikowaniu pisze kolejny. Chce nadrobić.
Prosiłabym o komentarze. Czy Wam się podoba i takie tam.
Kim okaże się Xavan? Co planuje Barthel? Czy Yuna wyjedzie ?
Zobaczymy :) 

poniedziałek, 18 marca 2013

Wspomnienie #2

Finlandia - Helsinki / Tampere                                 25 marca.

Przechodzę przez park w Tampere. Robię to dosyć spokojnie jak na moje tutejsze chodzenie.
Od parku, w którym jestem do domu, w którym mieszkam dzieliło mnie zaledwie półtora kilometra. Nie wiem, czy to co tu robię jest pozytywne czy negatywne, lecz wiem, że muszę tu być jak najdłużej,  ze względu na fakty mnie dzielące.
Poszłam pod dom. Mieszkałam pomiędzy Helsinkami a Tampere. Do Helsinek dzieli mnie pięćdziesiąt kilometrów, a do Tampere zaledwie dziesięć.
Wyciągnęłam klucze do drzwi i otworzyłam je. Gdy weszłam do dużego, dwupiętrowego domu odłożyłam klucze na pobliską szafkę na buty i zamknęłam drzwi.
Wyczułam kogoś. Weszłam do środka. Cały dom był nowocześnie urządzony. W salonie, który był praktycznie w centrum mieszkania gościła biała sofa, szary stolik i telewizor powieszony na ścianie, po lewej od telewizora buła kuchnia, a po prawej łazienka, a parę metrów za kanapą było wejście do basenu i jacuzzi.
Stanęłam przy sofie. Rozejrzałam się. Lecz nikogo nie widziałam, a wątpię w to, by moja wampirza, jak i czarodziejska intuicja mnie zawiodła.
Jednak nie myliła. Po chwili wyczułam kogoś z tyłu. Z szybkością wampira popchnęłam osobę i przyłożyłam pobliski pręt do gardła tego kogoś.
- Yuna, spokojnie, to ja.
Przypatrzyłam się osobie. Czarnowłosy, niebieskooki chłopak. Jack. Odrzuciłam pręt i pocałowałam go, po czym zeszłam z niego i pomogłam mu wstać.
- Ale mieszkasz w dobrociach. Full wypas.
- Wiadomo - mruknęłam - Jesteś głodny?
- Jasne. Przebyłem tyle kilometrów.. - Zaśmiał się.
Poszłam do kuchni. Wyciągnęłam z srebrnej lodówki dwie paczki krwi i przyniosłam je do salonu, gdzie siedział Jack. podałam mu jedną, a drugą zostawiłam dla siebie. Rozerwałam ją i zaczęłam spijać.
- Masz zamiar wrócić?
- Za dobrze mi tutaj. - zaśmiałam się.
- Twoja córka jest nieznośna. Wygląda na szesnaście lat a rządzi się, jakby była pełnoletnia.
- Ale jest skutek?
- Jakiś jest. Barthelowi też dobrze. Mam go przysłać na zwiady?
- Zgłupiałeś? Tifę możesz, ale nie jego.
- No dobrze. Rozumiem.
Wstał i pokręcił się po domu, pijąc swoją działkę krwi.
- Jest jeszcze coś, Yuna.
 - Hm?
- Co będzie z nami?
- Jack.. Już to przerabialiśmy.
Wstałam i podeszłam do Niego. Położyłam rękę na jego ramieniu, przy okazji mącąc jego kołnierzyk od kurtki.
- Wiem. To nie czas na to. ale.. Nie nalegam.
- No właśnie.
- Dobra. jadę. - Pocałował mnie i wyszedł.
Wywróciłam oczami. Wzięłam telefon i wykonałam połączenie.
- Hej... Tak.. Taikatalvi 66. - Rozłączyłam się.
Musiałam to rozegrać po swojemu.

Finlandia - Helsinki / Tampere                         29 marca.

- Czy jazda do Finlandii, tysiąc pięćset kilometrów.. Zajmuje cztery dni? Serio ?
- Jechałem na około.
Stanęłam z założonymi rękoma. Gdy ten przysunął się do mnie, by mnie pocałować odsunęłam się.
- No tak, zapomniałem.
- Chciałabym przypomnieć, że nie jesteśmy na "T" od Twoich wybryków.
- Ufasz mi?
- Nie koniecznie, ale chyba tak dając Ci mój adres.
Poszłam i usiadłam na kanapie. Spoglądałam ukradkiem na Niego.
- No to .. Yuna.. Plany na przyszłość?
- Zapaść się pod ziemię przed Tobą. - Wstałam i podeszłam do Niego.
- Chce z tym skończyć.. Chce być lepszy dla Ciebie, Yuna.
- Gdyby Twoje zamiary były choć trochę prawdziwe.. Może bym Ci uwierzyła..
- Yuna.. Kocham Cię.
Podeszłam do Niego bliżej i popatrzyłam mu w oczy. Dotknęłam go i poraziłam prądem tak, że upadł.
Spojrzałam w dół gdzie leżał. Uśmiechnęłam się szyderczo i przeniosłam go do piwnicy.
- No to teraz gramy na moich zasadach..
Pocałowałam go w policzek i wyszłam, zamykając drzwi na zaklęcie, by nie wyszedł.

XXXXXXX

Zeszłam na dół by zobaczyć, czy kolega się zbudził. Nie myliłam się.
Ten powoli czołgał się do wyjścia.
- Gdzie Ci się śpieszy? dzieci Ci się rodzą? - powiedziałam ironicznie.
Podeszłam do Niego i podałam mu woreczek z krwią. Złapał i spił cały. Powoli wstał i przyszedł do mnie.
- Co chcesz?
- Nie udawaj, że nie wiesz. - Oparłam się o ścianę mając skrzyżowane ręce.
- Bo nie wiem. - Podszedł do mnie bardzo blisko, że została między nami mało miejsca. Położył prawą rękę nad moim lewym ramieniem.
- Wiesz dlaczego tu jesteś?
- Nie - mruknął.
Przyłożyłam do jego gardła prawą dłoń. Automatycznie jego oczy zrobiły się czarne.
- Jak przerwać bycie łowcą?
- Musisz przebić mnie i osobę, która jest prawowitym łowcą.
Ściągnęłam rękę. jego oczy wróciły do siebie.
- No no.. Yuna.. Spowiedź..? Opanowałaś to?
- Jak widać ..
Powoli zaczęłam kierować się w stronę wyjścia. Gdy stanęłam na schodku wypowiedziałam tylko "poczekasz trochę" i wyszłam.
- Czemu mnie trzymasz?
- Dowiesz się za niedługo.
Zamknęłam drzwi w tradycyjny sposób - na zaklęcie. By ten w żaden sposób się nie wydostał.
Nawet siłą.
- Nie musiałabym tego robić gdyby nie to, kim jesteś.

XXXXXXX

Siedziałam na kanapie pijąc kawę w białej filiżance oczekując gości.
Wiedziałam, że jeśli sama tego nie rozegram, to samo się nie naprawi, a na Jack'a nie mogę liczyć. Nie w tej chwili.
Po chwili słyszę, jak rozlega się dzwonek do drzwi. Pośpiesznie wstałam i otworzyłam je.
- Jest omamiony na jakieś dziesięć minut. - położył go na podłodze.
- Teraz to zrobić?
- Nie. niech się wybudzi. Jest słaby więc nic Ci nie zrobi..
- Dzięki. Za wszystko.
Westchnęłam cicho. poczułam, jak Thomas zaczyna się przebudzać. Od razu co zrobił to podrapał się po głowie, nie dziwię się. Widocznie środek podziałał ze skutkiem.
- Pozbędziemy się czegoś. - Powiedziałam radośnie.
Gdy Thomas powoli wstał podeszłam do Niego i przebiłam go sztyletem, który odzyskałam po ostatniej niby bitwie.
- Przykro mi, Barthel.
Podbiegłam do Barthela, który stał nie daleko i także go przebiłam. Gdy skończyłam robotę stanęłam wryta jak słup soli.
- Jeszcze raz dzięki za pomoc.
- Zrobić coś z ciałami?
Popatrzyłam na dwa leżące trupy. Cholera. Czemu nie zdecydowałam się na piwnicę? Czemu choć raz trzeźwo nie zaplanowałam?
- Dam sobie radę. Spokojnie. Możesz iść.
Pośpiesznie wyszedł. Coś mi tu śmierdziało.
- Dobra, Yuna. Możesz zaczynać.
Uklękłam przy Barthelu. Zaczęłam sobie przypominać plany na temat całej tej "szopki". Wyciągnęłam z niego sztylet.
Lecz to co się teraz stało przeliczyło moje wszelkie oczekiwania i możliwości. Poczułam z Niego krew. Ludzką krew.
Zamarłam.
- O kurczę. No to mamy problem..
Wstałam i zaczęłam się odsuwać. Wiedziałam czym to grozi.
Czułam, że jak teraz nie skontroluję się to.. Może być po wszystkim.
- Co się stało.. Co Ty.. Czemu Ty się odsuwasz..
- Barthel. Czuje od Ciebie krew ludzką. Mogę Cię wyssać do ostatniej kropli.
Ten wstał. Ledwo co podszedł do mnie, a gdy to zrobił, nadgryzł sobie rękę krzycząc przy tym.
- Cholera. Boli.
- Co Ty..
- Masz to wypić. Jestem teraz neutralny, możesz mi zaufać.
Popatrzyłam na Niego i szybko, nie mogąc wytrzymać z głodu złapałam jego rękę i zaczęłam spijać jego krew, słysząc przy tym jak jęczy.
Wracałam do normy.


poniedziałek, 4 lutego 2013

Wyjaśnienia.


Dzień dobry.

Chciałabym ogłosić bardzo smutny fakt.
Od razu mówię : nie chodzi mi o obserwatorów czy też wyświetlenia.
Ale do rzeczy:

Dostałam komentarz który .. hmm.. może nie koniecznie otworzył mi oczy ale..
Dał mi do zrozumienia w co się tak naprawdę wpakowałam.

Pisząc w sierpniu 2012r. myślałam, że choć trochę moje opowiadania nie będą przypominać np : Zmierzchu, Sagi Nieśmiertelni Alyson Noel, Mieczu prawdy.. I to chyba tyle.. W późniejszym czasie (dokładnie to teraz) zdałam sobie sprawę, że to tak kipi zmierzchem.. Że ja się z tego nie wywinę. Że nie będę miała jakichkolwiek innych podstaw by to zmienić. Co to oznacza? Moje obecne notatki z rozdziałem 31 idą "przysłowiowo" miłość uprawiać.

Oczywiście, mogłabym pisać od nowa .. Taki "sezon 2" opowiadań. Ale szczerze.. Co by mi to dało ?
Czy te opowiadania byłyby stosunkowo lepsze?

Wiem, że rozczaruję, bądź też rozczarowałam "mini" grono osób : Dżerr, Mroczna, Mistchie i w sumie też pewnie innych.. Ale niestety..

Zapewne dla niektórych to opowiadanie też było pisane "na siłę". Ale nie zdawałam sobie z pewnych rzeczy sprawy. Niestety.

Nie wiem, czy będę jeszcze kontynuowała dziwne losy Yuny i Barthela. A jeśli będę to.. naprawdę. Nie chce tego robić na siłę. Pisanie to "moja pasja" poza motocyklami. Choć wiem, że mi to czasem nie wychodzi. Ale pisze jak pisze. Jeden robi to dobrze, drugi troszkę słabiej.


Nie wiem czy w najbliższym czasie napisze. A jak tak, to przynajmniej tak jak wyżej : "sezon 2"  bo nie wiem czy pisanie od np : "minęło .... " "od teraz wszystko jest inne" nie byłoby w porządku.

I prosiłabym o napisanie co o tym sądzicie w komentarzach. Wolę się liczyć ze zdaniem czytelników.



Dziękuję za uwagę.
Yuna.

niedziela, 3 lutego 2013

Rozdział 30.

Prolog.

Drogi pamiętniku!
Wiem.. Nie pisałam.. Ale..
Nigdy nie myślałam, że po straceniu osoby, która mnie wielokrotnie raniła.. Będę za nią tęsknić. 
Moja córka mająca tak naprawdę sześć miesięcy wygląda na .. trzynaście lat. Chodzi już do pierwszej klasy gimnazjum.
Minęły już trzy miesiące od śmierci Barthela. Nie ma go. A teraz idę na spotkanie w sprawie Tify.

Odkładam pamiętnik na brązową półkę. Czas się zbierać.
Ubieram się w płaszcz i kozaki na wysokim obcasie. Listopad. Zimno i lepiej nie ryzykować. Choć i tak moja wampirza temperatura pozwalałaby mi chodzić bez tego wszystkiego.. wolę, by ludzie nie patrzyli na mnie w dziwny sposób. Jest mi zresztą bez różnicy.
Szkoła Tify była bardzo blisko.. Zaledwie czterysta metrów. Do niej chodziłam w przeszłości.
Weszłam do sali numer szesnaście, tam odbywało się zebranie. Usiadłam obok Tify.
- Dobrze, że wszyscy już są. Zacznijmy.
Nauczyciel zaczął sprawdzać obecność. Podniosłam do góry lewą rękę, gdy moje imię zostało wypowiedziane.
- A więc.. dziś temat dość nietypowy jak na wszystkie spotkania. - Powiedział opierając się o biurko - Jest on o zbrodni w dość brutalny sposób. Prosiłbym o przejście Yuny z klasowej i szkolnej rady pedagogicznej.
Niepewnie poszłam za nauczycielem. Gdy zeszliśmy do szatni wyczułam krew.
- Cholera - pomyślałam. Jednak brnęłam dalej nie dając po sobie tego poznać, że coś jest nie tak.
Na ścianie i podłodze była krew. Weszliśmy do pomieszczenia 1AG. NA wielkim, niebieskim haku było zawieszone małe dziecko wyglądające na trzynaście lat.
- Można? - Popatrzyłam na nauczyciela. Kiwnął głową na tak.
Weszłam powoli. Zobaczyłam, że chłopiec trzyma w dłoni kartkę. Wzięłam ją i otworzyłam.

" Twój mężulek nadal żyje, Yuna. 
     Ale to nic..
        Będziesz następna. :)
                                                                       ~Thomas.   "

Czy ten debil nie może przestać pozbawiać życia niewinnych osób? Czy to dla niego jest zabawne? Bo dla mnie nie.

Samo to, że zostawił to dziecko w szkole mojej córki w jej szatni było niedorzeczne.
- Ten list jest dedykowany do Pani, czemu?
- Nie wiem.. Dziecka nie znam..
Podeszłam do faceta. Wiedziałam, że to dobrze nie wróży.
Przyjrzałam mu się. Miał czarne włosy, brązowe oczy i delikatnie ciemną karnacje.
- Wiem kim Pani jest.
Zamarłam. A nie mówiłam? Zresztą.. Skąd on to wiedział?
- O czym Pan mówi?
- Jest Pani wampirem.
Podeszłam do niego bliżej. Musiałam to zrobić.
- Zapomnisz o tym, co było. A teraz wrócimy spokojnie do klasy jakby nigdy nic.
Musiałam go zaczarować.
Wróciliśmy do klasy. Usiadłam obok Tify. Jednak nie na długo.
Po pięciu minutach zebranie się skończyło.
Tifa ubrała się w kurtkę, którą miała na krześle. Buty do wyjścia miała już na sobie. Wyszłyśmy.
- Mamo.. Widziałam tatę.
- Przecież tata nie żyje.
- Żyje. Wierze w to.
- Lepiej wracajmy.
Złapałam ją za rękę i szybkim krokiem poszłyśmy.
- Mamo.. Tu jest tata..  - Po wypowiedzeniu automatycznie pokazała palcem przede mnie.
- Nikogo tu nie ma.. Co Ty mówisz..
- No tu..
Wyciągnęła rękę do przodu. Wtedy ukazał się On.
- Barthel ..?
- Tak.. Mam sprawę.
- O co chodzi ?
- Wskrześ mnie.
Popatrzyłam na niego z dość widocznym zdziwieniem.
- Co pani robi? Do kogo pani mówi?
Wzięłam z płaszcza telefon. odwróciłam się do niego i pokazałam.
- Przepraszam.. Mam ostatnio zwidy. - Powiedział drapiąc się prawą ręką po głowie. W lewej miał teczkę.
- To zrozumiałe.
Odwróciłam i poszłam z Tifą. Wolałam go ominąć po tym, co zrobiłam. Postanowiłam przyśpieszyć ale tak, by Tifa nie miała problemu z dogonieniem mnie. Po trzech minutach byliśmy w domu.
- Yuna. Wskrześ mnie. Proszę.- Usłyszałam go. Stał przede mną. Mimowolnie wywróciłam oczami, rozbierając się z butów i płaszcza. Tifa też to zrobiła.
- Niby jak?
Weszłam do salonu. Nagle przed sobą zauważyłam krąg świec, a w środku księgę czarów. Barthel już stał w niej. Ja też tam weszłam. Gdy usiadłam zaczęłam wymawiać napisane zaklęcie, powoli i płynnie. A jak skończyłam zaczęłam czuć Barthela. Lecz żadne dobre zaklęcie chyba nie kończy się dobrze. Po chwili poczułam, jak robi mi się słabo.
- Yuna.. ? Tifa. Przynieś krew!
Ta szybko poszła i wyciągnęła z lodówki krew i przybiegła, podając mi ją. Wypiłam całą. Poczułam się lepiej.
- Dzięki.. Tifa.. pójdziesz sama spać? mam do porozmawiania z Twoim tatą.
- Jasne mamo.
Popatrzyłam na Barthela. Gdy mała wyszła posprzątałam świece i księgę.
- Yuna.. Jest dla nas szansa?
- A jak sądzisz? - Powiedziałam dość ironicznie patrząc na sytuację.
- Wiem, że nie jesteś z Jack'iem
- Barthel. - popatrzyłam na niego - nie będziesz mnie więcej ranił?
- Nie..
- Mam taką nadzieje.
Przysunęłam się do niego. Przyciągnął mnie do siebie tak, że upadliśmy na rozłożoną już sofę. Objął mnie.
- Pamiętasz nasze plany..?
- Pamiętam.
- Yuno.. Chce Ciebie.. Weźmy ślub.
- Idźmy jutro do rodziców w tej sprawie.
Wstałam i poszłam do kuchni. Nie uśmiechało mi się to, co miałoby nastąpić.

****

- Tifa chodzi do szkoły ?
- Tak. - Powiedziałam, wiążąc jej włosy.
- Jesteś normalna ?
- Sama chciała. Przecież musi się klimatyzować.
- Dziś ja ją zaprowadzę, może być?
- Razem, nie znasz się.
Dziś ubrana byłam w czarną bokserkę, czerwoną spódniczkę i9 cieliste rajstopy. Barthel za to był obrany w Jeansowe spodnie, czerwoną bluzkę i skórzaną kurtkę.
- Idziemy?
- Tak
Tifa nałożyła płaszcz i buty. Zaprowadziliśmy ją do szkoły. Gdy mała się pożegnała dając nam buziaka w policzki poszliśmy do moich rodziców.
- Dzień dobry!
- Cześć! Jak tam ?
- My na dłuższą chwile.
Weszłam do salonu. Razem z Barthelem. Rodzice zdziwili się jego obecnością. Wiedzieli o tym, że Barthel nie żyje. Sami pomagali mi się otrząsnąć.
- Abbey, Damen. Chce, by Yuna się ze mną ożeniła.
- Yhm.. Mogę na słówko z Yuną? - Popatrzyłam na mówiącą - Abbey.
Poszłam za nią do małego pokoju o zapachu melisy i szałwii. Zamknęła drzwi za mną.
- Możesz spokojnie mówić, nikt nie będzie nas słyszał. Czemu Barthel żyje ?
- Wskrzesiłam go, źle zrobiłam ?
- Źle nie zrobiłaś. Ale on nie może tu być. Jest dla Ciebie zagrożeniem, Yuna.
- Czemu?
Abbey zaczęła ogarniać swe blond włosy, widziałam na jej twarzy duży grymas co oznaczało, ze wcale jej się to nie podoba.
- Wiesz, że Cię przebijał, ile razy Cię ranił. On.. Jest łowcą.
- Kim?! - warknęłam. Popatrzyłam na nią zdziwiona.
- Jesteś specyficzna.. Czarodziejka, spowiedniczka, wampirzyca.. Ogólnie spowiednictwo z czarodziejstwem się gryzie.. Dlatego. I nie zgodzę się na Twój ślub z Barthelem by potem usłyszeć, że zmarłaś na jakąś chorobę, a tak naprawdę on Cię zadźgał.
- Dziękuję, mamą. Dzięki Tobie wszystko stało się dla mnie jasne. - Przytuliłam się do niej, po czym wyszłam.
- I jak ? - Widziałam przed sobą Barthela. Popatrzyłam na Niego ze złością w oczach.
- Nic. Wiecie co ? Ja.. Pójdę. - Zaczęłam się wymigiwać do drzwi. Szybko wyszłam zostawiając za sobą wołającego mnie Barthela. Nie mogłam inaczej. Musiałam się dowiedzieć. Jedyną osobą, która wszystko wiedziała był Jack. Szybko poszłam do Niego.
Zapukałam w jego ciemne drzwi. Gdy otworzył wyczułam krew, sam on miał całą twarz w czerwonej mazi. Weszłam do środka. Na podłodze leżały trzy młode dziewczyny.
- Co Ty.. ?
- Leczę ból po Twoim odejściu ode mnie. - Podszedł do dziewczyn spijając ich krew.
- Co wiesz o Barthelu łowcy?
Zauważyłam jego rozczarowanie na twarzy. Po chwili stanął przede mną.
- Objawiło mu się? - zaczął oblizywać wargi z czerwonej cieczy.
- Nie wiem. Pomóc Ci ?
Na te słowa przysunęłam się do Niego, a on do mnie. Oblizałam kąciki jego ust. Po chwili nasze usta splotły się w pocałunku.
- Mówiłem, że Barthel polował na Ciebie.
- Mówiłeś. - odsunęłam się delikatnie.
- Nie jesteś z nim bezpieczna, nie byłaś i nie będziesz.
- Zdałam sobie z tego sprawę, gdy dowiedziałam się od swojej matki, że to łowca.
- Bywa. - Westchnął po czym zaczął wynosić trupy do piwnicy.
- Opowiedz mi o tym.
Usiadłam na ramie sofy. Po nie długim czasie pojawił się przede mną Jack.
- To będzie długa historia. Rozsiądź się, rozbierz. Bo warto.
Popatrzyłam na Niego. Czy on coś knuł? 

niedziela, 27 stycznia 2013

Rozdział 29.

- Przede mną nie uciekniesz.
Słyszałam ciągle ze strony Thomasa.
Biegłam nie wiedząc gdzie, przede mną ciągła droga i drzewa po każdej stronie jezdni. Nie miałam zamiaru się odwracać.
Wiedziałam, że jak to zrobię, to mogę bardzo szybko natrafić na złowrogiego mi mężczyznę.
Nagle na kogoś trafiłam.
Była to blond włosa kobieta, miała niebieskie oczy i białą, balową suknię. Wyglądała na kobietę średniego wieku, nie czułam jednak wobec niej czegoś normalnego. Jakby nie była człowiekiem.
- Pomogę Ci. Wiem co Ci jest i co Ci grozi. Chodź.
Złapała mnie za rękę. Nieufnie pobiegłam za nią. Poprowadziła mnie w stronę pobliskiego lasu.
Nagle ujrzałam małą, ale skromną chatkę. Weszłyśmy do niej. Od razu się rozejrzałam.
Tapeta domu była ciemnozielona, a meble ciemnego brązu. Na podłodze w kręgu były ustawione świece.
- Zdejmę Ci i z Twojego chłopaka klątwę.. Tylko potrzebuję Twojej pomocy.
- Jakiej?
- Pomożesz mi z zaklęciem.. Chodź.
Poszłam do kółka ze świec i usiadłam w nim. Tak samo zrobiła kobieta.
- Eee... Kim Ty jesteś ?
- Jestem Nicole..Czarodziejka, a zarazem spowiedniczka.
- Chwila.. spowiedniczka?
- Tak.. Masz to po mnie..
- Kim Ty.. ? - Zaczęłam się odsuwać.
- Twoją babcią.. dziecko.. Przychodzę Ci na pomoc.. No już .. Dawaj łapki.
Podałam jej ręce. Popatrzyłam na księgę z zaklęciami. Zaczęłam wymawiać razem z nią jakiś mało skomplikowany czar.
Zobaczyłam, jak świece zaczynają płonąć.
- Działa. Wróć do nich.. Życzę Ci szczęścia..
- Dziękuję.
- Aaa... i jeszcze coś .. proszę .. - Zobaczyłam, jak ściąga bransoletkę i mi ją oddaje - Przyda Ci się.. Chroni przed klątwami i tym co złe.
- Dziękuję, babciu.. - Wzięłam ją, nałozyłam i odeszłam.
Radośnie poszłam do domu Jack'a. Przed wejściowymi drzwiami musiałam zaczerpnąć trochę powietrza. Po nie dłuższym czasie otworzyłam drzwi i weszłam.
- Yuna ?! - Usłyszałam Barthela, który po chwili rzucił się na mnie tuląc. Gdy to zrobił poczułam coś dziwnego. Jednak starałam po sobie tego nie poznać.
- Jaka radość.. - Uśmiechnęłam się, wtulając.
- Pozbyłaś się ze mnie klątwy.. Dziękuję.
- Jest Jack ?
- Nie. Gdzieś poszedł.. Hm.. Idziemy do mnie?
Nie do końca przekonana zgodziłam się. Wzięłam Tifę leżącą w sypialni Jack'a.
Spojrzałam na pościel Jack'a. Z tym moje wspomnienia odnośnie jego wróciły.
- Idziesz?
- Jasne..
Wyszłam z Tifą i z Barthelem. Z szybkością wampira przeszliśmy do jego domu. Nie była to jakaś duża odległość, zaledwie czterysta metrów. Co prawda nigdy nie liczyłam ile przechodzę, bynajmniej za czasów bycia człowiekiem. Teraz jest inaczej.
- Uważaj. Może być trup.
- Ok.
Objęłam Tifę i weszłam do domu. Nie wyczułam żadnej krwi lub osoby, która nie żyje.
Poszłam z małą do pokoju, który był zrobiony specjalnie dla niej, gdy ja robiłam śledztwo.
Położyłam ją do łóżeczka, pogładziłam delikatnie jej policzki. Była taka słodka.
Usłyszałam kogoś z tyłu. Odwróciłam się.
Był to Barthel który zaczął mnie całować i obejmować.
- Przepraszam za te przebicia.
- Czemu to robiłeś?
- Thomas mnie zaczarował. Ale już nie będę tego robił. Nie chce.
- Oby tak było.. - Westchnęłam cicho.
Wyszłam z jego domu.
Zauważyłam jednak kogoś przy drodze - Jack'a. Z szybkością wampira podeszłam do niego.
- Cześć Yuno..
- Hej..
- Wiesz o ofierze?
- Hm ? - Popatrzyłam na Niego zdziwiona.
- Barthel to ukrył? jak mi przykro.
- Mów. O co chodzi.
- Składam się w ofierze za Ciebie..

Jack.

Mimo wielkiej niechęci wymówiłem te słowa. Choć nie chciałem.
- Co takiego?! Nie możesz.. 
Widziałem jej smutek w oczach. Zależało jej na mnie. To było widać.
Nie musiałem się nawet zastanawiać nad tym. Poznałem się na niej.
- Yuna. Zależy mi na Tobie. Nie chce byś umarła. w żadnym wypadku.
- Ja też nie chce byś to Ty umarł. Zabierz mnie w tamto miejsce.
- Jak sobie życzysz.. - Wymówiłem, podając jej rękę.
Złapała mnie za nią. Przeszliśmy do miejsca, gdzie miała być złożona ofiara.
Było to miejsce nie typowe. nie miał do niego dostępu żaden śmiertelnik. Jedynie czarownice, wilkołaki, wampiry i inne nadprzyrodzone osoby.
- To tu.. podoba się?
- Widziałam to miejsce.. Skądś je znam..
- A więc to będzie miejsce mojej śmierci.
Poczułem, jak mnie przyciągnęła pod wielkie, grube drzewo. 
- Wypluj to słowo.
- Aleś Ty silna.
- Się wie. - Mruknęła słodko.
Popatrzyłem jej prosto w oczy i pogładziłem jej włosy.
Postanowiłem jednak brnąć do przodu. Zacząłem ją całować.
- Uu... Jaki romans.
Usłyszałem Thomasa. Razem z Yuną przerwaliśmy to, co robiliśmy.
- Czego chcesz?
- Powiadomić Cię o ofierze, Yuno. Ale pewnie o niej wiesz.. Dziś. osiemnasta. Bądź. - Po chwili zniknął.

Yuna

Popatrzyłam z zakłopotaniem na Jack'a. Przytulił mnie do siebie.
- Będzie dobrze.
- I kto to mówi. - zrobiłam kwaśną minę.
- Została jeszcze godzina.
- Dzięki.. odliczasz godziny do śmierci.
- Lepiej zaprowadzę Cię do Barthela.
Zobaczyłam, jak Jack odsuwa się i wychodzi.
- Czemu chcesz się złożyć za mnie w ofierze?
Stanął na chwile. odwrócił się do mnie z niedowierzaniem, że zadaje to pytanie.;
- Znasz na to odpowiedź, Yuno.
Odwrócił się i poszedł dalej. A ja za nim.
Po niespełna czterech minutach znajdowaliśmy się w domu Barthela.
- Yuna wróciła... Yyy... Hej Jack.
- Hej Barthel. o osiemnastej ofiara. idziesz?
- Jasne.
Patrzyłam z przymrużeniem oka na Barthela. Jednak nie wytrzymałam.
Musiałam powiedzieć, co mi leży na sercu.
- Czemu nie mówiłeś o ofierze?
- Chciałem Cię chronić. Yuna.
- No, rzeczywiście. Super ochrona, Barthel.
- Idźmy lepiej. - Usłyszałam Jack'a, który położył rękę na moim ramieniu, po czym opuścił ją i wyszedł.
Ja poszłam za nim, a za mną Barthel. O równo osiemnastej byliśmy tam.
- Ooo.. jesteście.. Możemy zaczynać zabawę..
Spojrzałam na Jack'a, a potem na Barthela.
- No to Yuna.. proszę do mnie.
Nie pewnie poszłam do przodu. Popatrzyłam na Thomasa. Wiedziałam, ze to się ładnie nie skończy.
- Chcesz mnie jako ofiarę, prawda?
- Tak. - Usłyszałam, jak czarownica obok niego wymawia zaklęcie. Zaczęłam płonąć. Lecz nic mi z tego nie było. Miałam bransoletkę ochronną. - Albo nie koniecznie.
- Wiesz.. może wezmę kogoś za Ciebie.. Bo widzę.. Moce mojej wiedźmy na Ciebie nie działają.
Po chwili koło niego pojawił się Barthel.
- Co Ty..
- Barthel jest idealny na ofiarę. W sam raz.
- Nie bierz go.. Już mnie zabij.. - Wypowiedziałam podchodząc do Niego.
- Za późno. - Powiedział wbijając sztylet w klatkę piersiową Barthela.
- Nie! - Wykrzyczałam.
Zaczęłam biegnąć w jego stronę. By go ratować. Jednak umożliwił mi to Jack trzymający mnie tak, bym nie uciekła.
Zaczęłam płakać. Jack wtulił mnie do siebie i pogłaskał po głowie.
- Chodź. Już po wszystkim.
- Nie zostawię go.
- Musisz... Ok.. Zrobię to inaczej.
Poczułam, jak bierze mnie na ręce i zanosi gdzieś.
- Wiem. Też mi smutno. Brat mi umarł. Ale musimy żyć dalej.
Skryłam głowę.
Nie chciałam jego śmierci.
Nie chciałam go tracić.
- Jak na razie będziesz u mnie. Nie powinnaś w tej chwili być sama.
- Pójdę do dziecka.. Nie trzeba..
- Tifę zaraz wezmę.. Ciebie w tym czasie wysyłam tam.
Postawił mnie na nogach przed jego domem. Podał mi klucze i zniknął.
Weszłam do jego domu.
Nie chciało mi się wierzyć w to, co się stało.
Oparłam się o ścianę. Zajęło mi to jakiś czas żeby sobie wszystko poukładać.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że jestem głodna.
Zmierzyłam więc w stronę kuchni Jack'a. Otworzyłam lodówkę.
Zobaczyłam pełno krwi w woreczkach.
Czy to była prawdziwa spiżarka prawdziwego wampira?
- Nie bój się.. Częstuj się..
Spojrzałam na mówiącego - Jack'a.
Wzięłam jeden woreczek, rozerwałam go i zaczęłam pić.
- Wezmę Tifę do pokoju gościnnego. jest tam małe łóżko dla dzieci.
Nie zważając uwagi piłam dalej. Gdy wypiłam całe nie czułam jakiejś specjalnej różnicy. wręcz przeciwnie.
O dziwo było tak samo.
- Co jest..? - Popatrzyłam na Jack'a.
- Byłam głodna.. Wypiłam i.. Nie czuję się za dobrze..
- Wiem co Ci poprawi.. Tylko.. Ufasz mi?
Na te słowa podszedł do mnie bardzo blisko.
- Ufam Ci..
Poczułam jego dotyk. Samo to działało na mnie uspokajająco.
- Na pewno ?
- Tak.
Zaczął mnie całować. Przemieściliśmy się do jego sypialni.

niedziela, 20 stycznia 2013

Rozdział 28.

Stoję ponownie na przystanku. jestem już dwieście kilometrów od domu.
Postanowiłam odczytać SMS'a od Jack'a, który trochę mi już ich wysłał.

" Yuna, Twoi rodzice żyją.
Są u mnie...                                       Jack."

Nie wiem czy to zmyłka, czy prawda. Sama widziałam, że leżą zabici.
Postanowiłam się cofnąć.
Nie mogłam olać takiej rzeczy.

Jack.

- Mówicie, że uciekła ? - Usłyszałem Abbey, która usiadła na blacie Barthela.
- Tak. Niestety nie wiemy gdzie.. Nie czujemy jej tak jak wcześniej. - Wypowiedziałem, siadając na fotelu.
Poczułem, jak Brat Yuny - Wario się budzi. 
- Yy.. Czemu ja się.. zbudziłem..? Przecież nie żyłem..
- Zostałeś przemieniony.. - Syknąłem, po czym wstałem.
Nie mogłem siedzieć z założonymi rękoma. Nie chciałem, by Yunie coś się stało.
Za bardzo ją kochałem, by mi na niej nie zależało.
- Wiem chyba czemu moja córka posunęła się do tego czynu..
- Czemu ? - Popatrzyłem na Abbey.
- Kocha was obydwóch. Chce na jakiś czas uciec bo.. Nie wie co zrobić.. Może nie znam jej dokładnie.. Ale łączą nas więzy i..
- Nie musisz dokańczać.
Oparłem się o ścianę. Patrzyłem ciągle w telefon, czy aby Yuna nie dzwoniła.
- Barthel. Nie wiem jak Yuna osądzi. Ale zraniłeś ją. I to bardzo..
- Abbey.. mogę Cię prosić.. ? - Powiedziałem, kierując się do drzwi. Gdy zobaczyłem, że wampirzyca kieruje się za mną, poszedłem do garażu.
- Skąd wiesz co Yuna czuje?
- Yy.. W końcu to moja córka.. prawda?
- Powiedziałaś to w takim stanie, jakbyś sama to przeżyła.
- Bo przeżyłam. Pasuje ?
- Kogo wybrałaś?
- Damena. Ojca Yuny. To chyba oczywiste.
Spuściłem wzrok.
- Dzięki.
Słyszałem, jak wyszła. Ja też wyszedłem na początek domu.
Popatrzyłem w dal. Nagle dostrzegłem dziwnie znajomą postać.
Czy to.. Yuna ?

Yuna.

Zauważyłam Jack'a. Wiedziałam, że to, co robię jest moim kolejnym krokiem do własnego piekła.
Nie ma nic lepszego.
Gdy wreszcie dojechałam odstawiłam swojego ścigacza - czerwono-czarną Yamahę R1 i podeszłam do Niego.
- Gdzie są?
- W domu..
Usłyszałam jego bezradność w głosie. Westchnęłam i weszłam po schodach do jego domu.
Gdy znajdowałam się już w salonie zauważyłam wszystkich.
- Cześć córciu..
- Hej mamo.. - Powiedziałam, tuląc się do Abbey. Poczułam, jak obejmują Nas jeszcze dwa wampiry.
Zerknęłam na nich - Wario i Damen.
Od kiedy Wario jest Wampirem? kiedy pominęłam ten okres ?
- Gdzie uciekłaś, siostra?
- Musiałam.. Przemyśleć..
Westchnęłam. Oderwałam się od nich i usiadłam na kanapie.
- Gdzie mała ?
- Z Barthelem. Poszedł z nią niedawno do domu..
- To pójdę do Niego.. Chce się widzieć z małą..
Poszłam w stronę wyjścia.
- Idziesz gdzieś?
- Tak. Do Barthela.. Odebrać małą.
- A potem gdzie.. Znowu odejdziesz?
Na jego słowa stanęłam. Odwróciłam się do Niego.
- Nie odjadę.. Już nie teraz..
- Trzymam Cię za słowo..
Uśmiechnęłam się do Niego. Wsiadłam na motocykl i odjechałam.
Zatrzymałam motocykl przed jego domem. Gdy weszłam zamurowało mnie.
Zobaczyłam całujących Barthela z .. Cassie?!
- Nie trudźcie się. Ja tylko po małą.
- Yuna. To nie tak jak myślisz.
Poczułam, jak Cassie znajduję się za mną. Odepchnęłam ją tak, że znalazła się na końcu domu.
Zabrałam małą i wyszłam.
Szybko odjechałam z nią.
Gdy znajdowałam się w domu Jack'a, a jechałam wszystkimi możliwymi skrótami, wbiegłam do jego domu.
Zobaczyłam, że nikogo tam nie ma prócz jego samego.
- Co się stało?
- Barthel mnie zdradził z .. Cassie..
- Tą słynną panią wilkołak ? Uuu... Pojechał po bandzie.
- Że z kim? - Stanęłam przed nim z dzieckiem w ręku.
- Zanieś małą, to Ci opowiem.
Zaniosłam małą do sypialni Jack'a. Położyłam ją na łóżku i wróciłam do Niego.
Usiadłam na kanapie. Czułam, że zanosi się na poważną rozmowę.

Barthel.

- Coś Ty zrobiła. Cassie.
- Nie wiedziała, że masz mnie? Nie fajnie..
- Chciałem z Tobą skończyć. Mam z nią dziecko.. Kocham ją.
- A nie pamiętasz jak było Ci ze mną dobrze? Heh. a jak tam Jack ?
- Z nim jest Yuna.
- No i dobrze. Barthel. Oni są siebie warci.
- Co Ty tam wiesz? - Popatrzyłem na nią z obrzydzeniem.
- Wiesz że jestem wilkołakiem, prawda? A więc.. Mogę w każdym razie Ci coś zrobić.
- Uważaj, bo się przeliczysz.
Podszedłem do Niej, wyszeptałem jej "do zobaczenia nigdy", po czym skręciłem jej kark.
Usiadłem bezradnie na fotelu.
Wiedziałem, że nawaliłem jeszcze gorzej.

Yuna.

Przysłuchiwałam się temu, co Jack mówi.
- Yuna. Zostań dziś u mnie.. nie chcę, by coś Ci się stało.
- Zostanę.. - złapałam go za rękę.
Popatrzyłam na Niego.
Usłyszałam otwierające się drzwi. Popatrzyłam na nie. Stał w nich Barthel.
- Yuna.. proszę Cię.. daj mi wyjaśnić.
- Co Tu  wyjaśniać, bracie? nie uda Ci się..
- To jest rozmowa pomiędzy mną a Yuną, nie wtrącaj się.
Wstałam. Podeszłam do Barthela.
- O czym chcesz rozmawiać.. ?
- Chce Cię przeprosić. To nie to co myślisz..  Mnie z nią nic nie łączy.
- Było widać co innego. Barthelku.
Westchnęłam cicho. Poszłam oprzeć się o ścianę.
- Barthel.. Jack.. Wiem.. Nie powinnam tak postąpić.. Nie powinnam uciekać..
Spojrzałam w podłogę.
- Kocham was obydwóch.. i nie wiem z kim chce być..
Poczułam wyłaniające się łzy. Gdy poczułam, że ktoś chce do mnie podejść, odbiegłam do drzwi.
Gdy je otworzyłam, zobaczyłam w nich Thomasa.
- Witaj Yuno, przychodzę w dobrym momencie ?
- Ktoś Cię tu zapraszał?
- Sam się wprosiłem.
Wszedł do środka. Zamknęłam drzwi.
- Ooo.. czyżby spotkanie kochanków? Jak miło..
- Czego chcesz?
- Nie tak prędko.. Barthel. Jak związek z wilkiem ?
- Nie ma żadnego związku.. Nie jestem z Cassie.
- Ciekawe.. W sumie.. przyszedłem tu tylko po zgubę. Ale chyba zrobię co innego. Doszły mnie słuchy, że Cassie jest umierająca.. prawda,  Barthel?
- Jasne.
Popatrzyłam na Barthela ze zdziwieniem. On za to popatrzył na mnie.
Nie widziałam w nim tego samego, co dawniej.
- Nie wiem czy ktoś wie.. Ale na Barthelu siedzi klątwa. Tak Yuna. Dlatego nie jest taki jak kiedyś. - Podszedł do mnie - I wiesz co ? Nie próbuj go naprawiać.. Niech Cię przebija aż umrzesz.
- Nie przeliczysz się.
Wyciągnęłam z kieszeni sztylet i przebiłam nim Thomasa.
- Musiałam. - Westchnęłam.
- Yuna.. Nie powinnaś tego robić.
- Mnie już nic nie uratuje. - Powiedziałam, kierując się do wyjścia.
Nagle drzwi domu Jack'a się zamknęły. Próbowałam je otworzyć. Nie mogłam.
- Cholera! Co jest ..
- Yuna.. Dobrze, że mnie przebiłaś. Teraz.. Będę Cię nękać. Ściągnęłaś na Siebie klątwę, skarbie. - Usłyszałam szept Thomasa.
Zaczęłam uciekać.
Co się działo ?
Czy ja śnię ?!