Słyszałam ciągle ze strony Thomasa.
Biegłam nie wiedząc gdzie, przede mną ciągła droga i drzewa po każdej stronie jezdni. Nie miałam zamiaru się odwracać.
Wiedziałam, że jak to zrobię, to mogę bardzo szybko natrafić na złowrogiego mi mężczyznę.
Nagle na kogoś trafiłam.
Była to blond włosa kobieta, miała niebieskie oczy i białą, balową suknię. Wyglądała na kobietę średniego wieku, nie czułam jednak wobec niej czegoś normalnego. Jakby nie była człowiekiem.
- Pomogę Ci. Wiem co Ci jest i co Ci grozi. Chodź.
Złapała mnie za rękę. Nieufnie pobiegłam za nią. Poprowadziła mnie w stronę pobliskiego lasu.
Nagle ujrzałam małą, ale skromną chatkę. Weszłyśmy do niej. Od razu się rozejrzałam.
Tapeta domu była ciemnozielona, a meble ciemnego brązu. Na podłodze w kręgu były ustawione świece.
- Zdejmę Ci i z Twojego chłopaka klątwę.. Tylko potrzebuję Twojej pomocy.
- Jakiej?
- Pomożesz mi z zaklęciem.. Chodź.
Poszłam do kółka ze świec i usiadłam w nim. Tak samo zrobiła kobieta.
- Eee... Kim Ty jesteś ?
- Jestem Nicole..Czarodziejka, a zarazem spowiedniczka.
- Chwila.. spowiedniczka?
- Tak.. Masz to po mnie..
- Kim Ty.. ? - Zaczęłam się odsuwać.
- Twoją babcią.. dziecko.. Przychodzę Ci na pomoc.. No już .. Dawaj łapki.
Podałam jej ręce. Popatrzyłam na księgę z zaklęciami. Zaczęłam wymawiać razem z nią jakiś mało skomplikowany czar.
Zobaczyłam, jak świece zaczynają płonąć.
- Działa. Wróć do nich.. Życzę Ci szczęścia..
- Dziękuję.
- Aaa... i jeszcze coś .. proszę .. - Zobaczyłam, jak ściąga bransoletkę i mi ją oddaje - Przyda Ci się.. Chroni przed klątwami i tym co złe.
- Dziękuję, babciu.. - Wzięłam ją, nałozyłam i odeszłam.
Radośnie poszłam do domu Jack'a. Przed wejściowymi drzwiami musiałam zaczerpnąć trochę powietrza. Po nie dłuższym czasie otworzyłam drzwi i weszłam.
- Yuna ?! - Usłyszałam Barthela, który po chwili rzucił się na mnie tuląc. Gdy to zrobił poczułam coś dziwnego. Jednak starałam po sobie tego nie poznać.
- Jaka radość.. - Uśmiechnęłam się, wtulając.
- Pozbyłaś się ze mnie klątwy.. Dziękuję.
- Jest Jack ?
- Nie. Gdzieś poszedł.. Hm.. Idziemy do mnie?
Nie do końca przekonana zgodziłam się. Wzięłam Tifę leżącą w sypialni Jack'a.
Spojrzałam na pościel Jack'a. Z tym moje wspomnienia odnośnie jego wróciły.
- Idziesz?
- Jasne..
Wyszłam z Tifą i z Barthelem. Z szybkością wampira przeszliśmy do jego domu. Nie była to jakaś duża odległość, zaledwie czterysta metrów. Co prawda nigdy nie liczyłam ile przechodzę, bynajmniej za czasów bycia człowiekiem. Teraz jest inaczej.
- Uważaj. Może być trup.
- Ok.
Objęłam Tifę i weszłam do domu. Nie wyczułam żadnej krwi lub osoby, która nie żyje.
Poszłam z małą do pokoju, który był zrobiony specjalnie dla niej, gdy ja robiłam śledztwo.
Położyłam ją do łóżeczka, pogładziłam delikatnie jej policzki. Była taka słodka.
Usłyszałam kogoś z tyłu. Odwróciłam się.
Był to Barthel który zaczął mnie całować i obejmować.
- Przepraszam za te przebicia.
- Czemu to robiłeś?
- Thomas mnie zaczarował. Ale już nie będę tego robił. Nie chce.
- Oby tak było.. - Westchnęłam cicho.
Wyszłam z jego domu.
Zauważyłam jednak kogoś przy drodze - Jack'a. Z szybkością wampira podeszłam do niego.
- Cześć Yuno..
- Hej..
- Wiesz o ofierze?
- Hm ? - Popatrzyłam na Niego zdziwiona.
- Barthel to ukrył? jak mi przykro.
- Mów. O co chodzi.
- Składam się w ofierze za Ciebie..
Jack.
Mimo wielkiej niechęci wymówiłem te słowa. Choć nie chciałem.
- Co takiego?! Nie możesz..
Widziałem jej smutek w oczach. Zależało jej na mnie. To było widać.
Nie musiałem się nawet zastanawiać nad tym. Poznałem się na niej.
- Yuna. Zależy mi na Tobie. Nie chce byś umarła. w żadnym wypadku.
- Ja też nie chce byś to Ty umarł. Zabierz mnie w tamto miejsce.
- Jak sobie życzysz.. - Wymówiłem, podając jej rękę.
Złapała mnie za nią. Przeszliśmy do miejsca, gdzie miała być złożona ofiara.
Było to miejsce nie typowe. nie miał do niego dostępu żaden śmiertelnik. Jedynie czarownice, wilkołaki, wampiry i inne nadprzyrodzone osoby.
- To tu.. podoba się?
- Widziałam to miejsce.. Skądś je znam..
- A więc to będzie miejsce mojej śmierci.
Poczułem, jak mnie przyciągnęła pod wielkie, grube drzewo.
- Wypluj to słowo.
- Aleś Ty silna.
- Się wie. - Mruknęła słodko.
Popatrzyłem jej prosto w oczy i pogładziłem jej włosy.
Postanowiłem jednak brnąć do przodu. Zacząłem ją całować.
- Uu... Jaki romans.
Usłyszałem Thomasa. Razem z Yuną przerwaliśmy to, co robiliśmy.
- Czego chcesz?
- Powiadomić Cię o ofierze, Yuno. Ale pewnie o niej wiesz.. Dziś. osiemnasta. Bądź. - Po chwili zniknął.
Yuna
Popatrzyłam z zakłopotaniem na Jack'a. Przytulił mnie do siebie.
- Będzie dobrze.
- I kto to mówi. - zrobiłam kwaśną minę.
- Została jeszcze godzina.
- Dzięki.. odliczasz godziny do śmierci.
- Lepiej zaprowadzę Cię do Barthela.
Zobaczyłam, jak Jack odsuwa się i wychodzi.
- Czemu chcesz się złożyć za mnie w ofierze?
Stanął na chwile. odwrócił się do mnie z niedowierzaniem, że zadaje to pytanie.;
- Znasz na to odpowiedź, Yuno.
Odwrócił się i poszedł dalej. A ja za nim.
Po niespełna czterech minutach znajdowaliśmy się w domu Barthela.
- Yuna wróciła... Yyy... Hej Jack.
- Hej Barthel. o osiemnastej ofiara. idziesz?
- Jasne.
Patrzyłam z przymrużeniem oka na Barthela. Jednak nie wytrzymałam.
Musiałam powiedzieć, co mi leży na sercu.
- Czemu nie mówiłeś o ofierze?
- Chciałem Cię chronić. Yuna.
- No, rzeczywiście. Super ochrona, Barthel.
- Idźmy lepiej. - Usłyszałam Jack'a, który położył rękę na moim ramieniu, po czym opuścił ją i wyszedł.
Ja poszłam za nim, a za mną Barthel. O równo osiemnastej byliśmy tam.
- Ooo.. jesteście.. Możemy zaczynać zabawę..
Spojrzałam na Jack'a, a potem na Barthela.
- No to Yuna.. proszę do mnie.
Nie pewnie poszłam do przodu. Popatrzyłam na Thomasa. Wiedziałam, ze to się ładnie nie skończy.
- Chcesz mnie jako ofiarę, prawda?
- Tak. - Usłyszałam, jak czarownica obok niego wymawia zaklęcie. Zaczęłam płonąć. Lecz nic mi z tego nie było. Miałam bransoletkę ochronną. - Albo nie koniecznie.
- Wiesz.. może wezmę kogoś za Ciebie.. Bo widzę.. Moce mojej wiedźmy na Ciebie nie działają.
Po chwili koło niego pojawił się Barthel.
- Co Ty..
- Barthel jest idealny na ofiarę. W sam raz.
- Nie bierz go.. Już mnie zabij.. - Wypowiedziałam podchodząc do Niego.
- Za późno. - Powiedział wbijając sztylet w klatkę piersiową Barthela.
- Nie! - Wykrzyczałam.
Zaczęłam biegnąć w jego stronę. By go ratować. Jednak umożliwił mi to Jack trzymający mnie tak, bym nie uciekła.
Zaczęłam płakać. Jack wtulił mnie do siebie i pogłaskał po głowie.
- Chodź. Już po wszystkim.
- Nie zostawię go.
- Musisz... Ok.. Zrobię to inaczej.
Poczułam, jak bierze mnie na ręce i zanosi gdzieś.
- Wiem. Też mi smutno. Brat mi umarł. Ale musimy żyć dalej.
Skryłam głowę.
Nie chciałam jego śmierci.
Nie chciałam go tracić.
- Jak na razie będziesz u mnie. Nie powinnaś w tej chwili być sama.
- Pójdę do dziecka.. Nie trzeba..
- Tifę zaraz wezmę.. Ciebie w tym czasie wysyłam tam.
Postawił mnie na nogach przed jego domem. Podał mi klucze i zniknął.
Weszłam do jego domu.
Nie chciało mi się wierzyć w to, co się stało.
Oparłam się o ścianę. Zajęło mi to jakiś czas żeby sobie wszystko poukładać.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że jestem głodna.
Zmierzyłam więc w stronę kuchni Jack'a. Otworzyłam lodówkę.
Zobaczyłam pełno krwi w woreczkach.
Czy to była prawdziwa spiżarka prawdziwego wampira?
- Nie bój się.. Częstuj się..
Spojrzałam na mówiącego - Jack'a.
Wzięłam jeden woreczek, rozerwałam go i zaczęłam pić.
- Wezmę Tifę do pokoju gościnnego. jest tam małe łóżko dla dzieci.
Nie zważając uwagi piłam dalej. Gdy wypiłam całe nie czułam jakiejś specjalnej różnicy. wręcz przeciwnie.
O dziwo było tak samo.
- Co jest..? - Popatrzyłam na Jack'a.
- Byłam głodna.. Wypiłam i.. Nie czuję się za dobrze..
- Wiem co Ci poprawi.. Tylko.. Ufasz mi?
Na te słowa podszedł do mnie bardzo blisko.
- Ufam Ci..
Poczułam jego dotyk. Samo to działało na mnie uspokajająco.
- Na pewno ?
- Tak.
Zaczął mnie całować. Przemieściliśmy się do jego sypialni.
- No to Yuna.. proszę do mnie.
Nie pewnie poszłam do przodu. Popatrzyłam na Thomasa. Wiedziałam, ze to się ładnie nie skończy.
- Chcesz mnie jako ofiarę, prawda?
- Tak. - Usłyszałam, jak czarownica obok niego wymawia zaklęcie. Zaczęłam płonąć. Lecz nic mi z tego nie było. Miałam bransoletkę ochronną. - Albo nie koniecznie.
- Wiesz.. może wezmę kogoś za Ciebie.. Bo widzę.. Moce mojej wiedźmy na Ciebie nie działają.
Po chwili koło niego pojawił się Barthel.
- Co Ty..
- Barthel jest idealny na ofiarę. W sam raz.
- Nie bierz go.. Już mnie zabij.. - Wypowiedziałam podchodząc do Niego.
- Za późno. - Powiedział wbijając sztylet w klatkę piersiową Barthela.
- Nie! - Wykrzyczałam.
Zaczęłam biegnąć w jego stronę. By go ratować. Jednak umożliwił mi to Jack trzymający mnie tak, bym nie uciekła.
Zaczęłam płakać. Jack wtulił mnie do siebie i pogłaskał po głowie.
- Chodź. Już po wszystkim.
- Nie zostawię go.
- Musisz... Ok.. Zrobię to inaczej.
Poczułam, jak bierze mnie na ręce i zanosi gdzieś.
- Wiem. Też mi smutno. Brat mi umarł. Ale musimy żyć dalej.
Skryłam głowę.
Nie chciałam jego śmierci.
Nie chciałam go tracić.
- Jak na razie będziesz u mnie. Nie powinnaś w tej chwili być sama.
- Pójdę do dziecka.. Nie trzeba..
- Tifę zaraz wezmę.. Ciebie w tym czasie wysyłam tam.
Postawił mnie na nogach przed jego domem. Podał mi klucze i zniknął.
Weszłam do jego domu.
Nie chciało mi się wierzyć w to, co się stało.
Oparłam się o ścianę. Zajęło mi to jakiś czas żeby sobie wszystko poukładać.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że jestem głodna.
Zmierzyłam więc w stronę kuchni Jack'a. Otworzyłam lodówkę.
Zobaczyłam pełno krwi w woreczkach.
Czy to była prawdziwa spiżarka prawdziwego wampira?
- Nie bój się.. Częstuj się..
Spojrzałam na mówiącego - Jack'a.
Wzięłam jeden woreczek, rozerwałam go i zaczęłam pić.
- Wezmę Tifę do pokoju gościnnego. jest tam małe łóżko dla dzieci.
Nie zważając uwagi piłam dalej. Gdy wypiłam całe nie czułam jakiejś specjalnej różnicy. wręcz przeciwnie.
O dziwo było tak samo.
- Co jest..? - Popatrzyłam na Jack'a.
- Byłam głodna.. Wypiłam i.. Nie czuję się za dobrze..
- Wiem co Ci poprawi.. Tylko.. Ufasz mi?
Na te słowa podszedł do mnie bardzo blisko.
- Ufam Ci..
Poczułam jego dotyk. Samo to działało na mnie uspokajająco.
- Na pewno ?
- Tak.
Zaczął mnie całować. Przemieściliśmy się do jego sypialni.